Saint-Elme. Tom 4 - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 24 kwietnia 2024Czwarty, przedostatni tom serii Saint-Elme, znów potwierdza, że ta historia to doprawdy Twin Peaks do potęgi n-tej. Nagromadzenie dziwności osiąga punkt krytyczny… a my nadal mamy więcej pytań niż odpowiedzi.
Czwarty, przedostatni tom serii Saint-Elme, znów potwierdza, że ta historia to doprawdy Twin Peaks do potęgi n-tej. Nagromadzenie dziwności osiąga punkt krytyczny… a my nadal mamy więcej pytań niż odpowiedzi.
Obawiam się o finał, bo scenarzysta nijak nie ułatwia sobie pracy. Nawarstwia sekrety i wprowadza nowych bohaterów, którzy zaczynają w aktualnym tomie dominować (to pełnoprawna manifestacja władzy i bezkompromisowego podejścia do biznesu Gregora Mazura, który pojawia się wraz ze swoją świtą w Saint-Elme, by zrobić porządek po śmierci zięcia). Nie zyskujemy w tym tomie wiele odpowiedzi. I coraz więcej obaw kryje się za faktem, że kolejny tom będzie ostatnim. Doprawdy coraz mniej pozostaje Lehmanowi przestrzeni na doprowadzenie wszystkich wątków do satysfakcjonującego finału. Nie oznacza to oczywiście, że mu się to nie uda. Widać, że autor panuje nad całością opowieści, a zdecydowane spiętrzanie tajemnic sprawia wrażenie starannie rozplanowanego i konsekwentnie realizowanego. Finał zapowiada się więc i skondensowany, i epicki zarazem, a ja czytam kolejne tomy z wypiekami na twarzy. I z coraz większą niecierpliwością oczekuję na kolejny album.
Coś, co zaczynało się solidną, choć nieco oniryczną opowieścią w duchu thrillera w europejskim stylu, okazuje się mocno weirdową historią, kłaniającą się w pas nie tylko produkcjom braci Cohen, a też Lynchowi i jego nieokiełznanej ekspresji ukazanej w legendarnym Twin Peaks. Podobieństw jest dużo, od specyficznych realiów małej mieściny – w której twardą ręką rządzi jedna biznesowa rodzina, niekoniecznie prowadząca czyste interesy – aż po zagadkowe śledztwo prowadzone przez co najmniej nietuzinkowego śledczego. W dziele Lyncha mieliśmy oczywiście agenta FBI, a tutaj zaserwowano nam nieszablonowego detektywa i jego zespół, jednak schemat fabuły (w której realizm z każdym rozdziałem zaciera się mocniej, a wszystko, na co patrzymy, okazuje się jakby obserwowane przez krzywe zwierciadło), sugeruje naprawdę dużą styczność obydwu dzieł. Narasta dziwność, rzeczywistość się odkształca, tajemnice rozlewają się coraz szerzej, a osnowa realnego świata zdaje się trzeszczeć w szwach. Co przedostanie się spoza niej, kiedy ta w końcu – pod naporem nagromadzenia oniryczności – pęknie?
Saint-Elme ponownie udowadnia, że miano jednej z najlepszych serii ostatnich lat dzierży nie bez powodu. To komiks specyficzny, zawikłany i oscylujący na pograniczu arcydzieła i kiczu. A o tym, która szala przeważy, zadecyduje przede wszystkim tom wieńczący całość. Na chwilę obecną całość fabuły, jej kierunek rozwoju i sposób prowadzenia przez Serge'a Lehmana zaciągnął u mnie znaczny kredyt zaufania i z niecierpliwością wyczekuję tego epickiego domknięcia. Liczę, że scenarzysta udźwignie własną historię, zamknie należycie wątki i wyjaśni to, co jest do wyjaśnienia konieczne.
Jak na razie jest moc, jest piorunująca siła opowieści, jest atmosfera, która dławi oddech w gardle, i poczucie, że wciąż mało mi lektury. Coraz rzadziej zdarzają się takie historie.
Graficznie to nadal ten zwyżkujący poziom pomiędzy klasyczną, cartoonową kreską a artystycznym zacięciem, wynikającym przede wszystkim z kolorystycznego nasycenia plansz. Rysunki Frederika Peetersa są na wpół kreskówkowe, na wpół realistyczne, ale to, co ten człowiek robi z barwą w poszczególnych kadrach, świadczy nie tylko o jego niebywałym talencie i wyczuciu, ale i o artyzmie graficznym całości pracy. To mocne przełamywanie schematu, to umiejętne budowanie nastroju właśnie za pomocą koloru, to cały wachlarz emocji wyrażony w dobranej palecie barw! O ile jestem wielkim miłośnikiem czarno-białej kreski (jako wyrazistszej, dosadniejszej, bardziej szczegółowej), tak tutaj kolor zdecydowanie gra pierwsze skrzypce i wkomponowuje się znakomicie w całość, dopełniając opowieść.
Saint-Elme to sztos, jakich mało. Pod względem fabularnym z tomu na tom obiecuje więcej i liczę, że domknięcie spełni oczekiwania. W warstwie rysunku to jeden z najlepszych kolorowych komiksów, jakie czytałem. Sama historia – coraz bardziej lynchowska – też z pewnością warta jest poznania. Jeśli kochacie Twin Peaks (jak niżej podpisany) to obok tej serii nie możecie przejść obojętnie. Nic, tylko czytać! I czekać na finalny tom.
Poznaj recenzenta
Mariusz WojteczekKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1957, kończy 67 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1989, kończy 35 lat