Oddział dla zuchwałych - recenzja miniserialu
Data premiery w Polsce: 14 grudnia 2022Oddział dla zuchwałych (SAS Rogue Heroes) to nowy miniserial wojenny BBC. Oceniam go dziś dla Was.
Oddział dla zuchwałych (SAS Rogue Heroes) to nowy miniserial wojenny BBC. Oceniam go dziś dla Was.
Każdy, kto choć trochę bardziej interesuje się militariami, wie, że mało jest jednostek tak ikonicznych jak brytyjski Special Air Service, a jeszcze mniej dorównuje lub przebija ją wiekiem. Każda historia ma swój początek i to o nim właśnie opowiada serial Oddział dla zuchwałych. Steven Knight, odpowiedzialny między innymi za fenomenalne Peaky Blinders, bierze na warsztat kulisy narodzin tej formacji w latach 1941-1942 pośród piasków afrykańskiej pustyni, nie szczędząc przy tym ani trochę ukazywania bólu i trudu, które im towarzyszyły. Produkcja ta doskonale udowadnia, że życie pisze czasem najlepsze scenariusze. A te w rękach sprawnego twórcy przeradzają się w pasjonujące widowiska.
A taka jest właśnie historia Davida Stirlinga, Jocka Lewesa, Paddy'ego Mayne'a i Dudleya Clarke'a, trzech komandosów i agenta brytyjskiego, którzy wspólnymi siłami stworzyli jednostkę. Jak się okazało, Brytyjczycy nawet nie wiedzieli o tym, jak bardzo jej potrzebowali. Produkcja obejmuje okres od wydarzeń, które doprowadziły do powołania SAS, aż do 1942, kiedy zostali oficjalnie uznani za regiment i – słowami Winstona Churchilla – nastał nie początek końca, a koniec początku. Mamy więc dość spory przekrój czasowy, jednak bez zbędnych dłużyzn, bowiem twórcy zdecydowali się wybrać najbardziej mięsiste fragmenty z życia spadochroniarzy, zachowując przy tym płynność narracji. Należy przy tym zaznaczyć, że pokazano nie tylko najbardziej chwalebne czyny i fragmenty historii, ale też i porażki, czy dylematy oficerów, którzy musieli radzić sobie nie tylko z trudami wojny, ale i osobistymi tragediami i wewnętrznymi demonami.
Jak wiadomo, nawet najlepszy scenariusz nie jest ciekawy, jeśli jest źle zagrany. Na szczęście produkcja ta nie cierpi na tę dolegliwość. Główna obsada – której przewodzą Connor Swindells, Jack O'Connell i nadspodziewanie dobry Alfie Allen – dosłownie dwoi się i troi, by wydobyć co najlepsze z postaci. Czuć, że naprawdę wczuwają się w swoje role i robią wszystko, by oddać im honor. Nie ma tu żadnej pierwszoplanowej postaci, która byłaby płaska, pozbawiona charakteru czy osobowości. Widzowi bardzo łatwo przychodzi zaangażowanie się w ich życie i kibicowanie im. Ogląda się to naprawdę przyjemnie.
A jak jest z realizmem historycznym? Serial wita nas na początku słowami: "Ukazane tu wydarzenia, jakkolwiek wydające się nieprawdopodobnymi, są w większości prawdziwe". Nie dziwię się twórcom, że dali takie "ostrzeżenie", bowiem z jednej strony buduje to ciekawość i napięcie, a z drugiej przestrzega widza, który w pewne rzeczy mógłby nie uwierzyć. Zapewniam Was jednak, że większość tego, co dzieje się w tej produkcji, miała miejsce naprawdę i ciężko tu szukać przesady czy zbytniej kreatywnej wolności twórców. Powiem więcej, pomniejszono wręcz skalę pewnych wydarzeń, by nadać im nieco bardziej kameralny ton i podkreślić relacje łączące bohaterów.
Czuć, że twórcy naprawdę chcieli być jak najbliżej historycznej prawdy. Widać to w wielu detalach, które wpleciono w opowieść. Począwszy od tego, że tak naprawdę SAS był w większości pomysłem Jocka Lewesa, a nie Davida Stirlinga (któremu często mylnie przypisuje się tę ideę ze względu na to, że był dowódcą), przez chaotyczny charakter Paddy'ego Mayne'a, a skończywszy na legendarnych umiejętnościach i technikach nawigacyjnych Mike'a Sadlera z Long Range Desert Group, które do dziś są elementem szkolenia w wielu jednostkach. Nie oszczędzono też szefa brytyjskiego wywiadu na region afrykański, Dudleya Clarke'a, wraz z jego wieloma ekscentrycznymi zachowaniami.
W zasadzie jedyną postacią, która została stworzona specjalnie do tej historii, jest Eve Mansour, francuska agentka, ale nie ma się tu do czego doczepić. Raz – jest ona bardzo naturalnie wpleciona w opowieść, a dwa – stanowi uosobienie pewnego archetypu kobiety szpiega, który był w tamtym okresie wyjątkowo prominentny. Zresztą jej postać służy przede wszystkim uproszczeniu pewnych wątków politycznych, które zdecydowanie zbyt mocno rozwodniłyby historię, więc mówiąc krótko – reprezentuje po prostu pewien zbiór wydarzeń i czyni je bardziej przyswajalnymi dla widza.
Ogromnym, a przy tym pozytywnym zaskoczeniem jest też dla mnie ścieżka dźwiękowa serialu. A to z tego prostego powodu, że zrezygnowano niemal całkowicie z okraszenia produkcji muzyką z epoki, w wielu miejscach zastępując ją hard, a nawet punk-rockiem. Dodatkowo zrobiono to naprawdę dobrze, płynnie wplatając agresywne nuty i podgrzewając atmosferę. Sam jestem fanem takich brzmień, więc jestem w stanie spokojnie sobie wyobrazić Jeepy LRDG sunące przez Saharę przy dźwiękach I fought the law w aranżacji The Clash, płynących z pokładowego radia. Równie mocno co dźwiękowcy, postarali się też operatorzy. Zdjęcia są naprawdę cudowne, oddające klimat spalonej słońcem pustyni, a praca kamery jest taka, jakiej wymaga dany moment. Po prostu nie ma się do czego przyczepić. Podobnie jest zresztą z każdym aspektem technicznym tego serialu.
Podsumowując, Oddział dla zuchwałych to naprawdę kawał solidnego kina wojennego, który jakościowo mogę porównać chyba tylko do Bitwy o ciężką wodę, a pokosiłbym się o stwierdzenie, że przebija tamtą produkcję pod kilkoma względami. Nie zastanawiać się, tylko oglądać, jeśli lubicie akcję i kino wojenne.
Poznaj recenzenta
Aleksander "Taktyczny Wafel" MazanekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat