Ścieżki na daleką północ: odcinek 1 - recenzja
Czy premierowy odcinek serialu Ścieżki na daleką północ rzeczywiście zasługuje na wysokie oceny? Miniserial platformy Max spodobał się krytykom, więc postanowiłem go sprawdzić.
Czy premierowy odcinek serialu Ścieżki na daleką północ rzeczywiście zasługuje na wysokie oceny? Miniserial platformy Max spodobał się krytykom, więc postanowiłem go sprawdzić.

Na platformie Max ukazał się pierwszy odcinek nowego serialu stworzonego przez Justina Kurzela, czyli Ścieżki na daleką północ. Jest to adaptacja książki o tym samym tytule, za którą Richard Flanagan otrzymał Nagrodę Bookera. Autor pomagał też w pisaniu scenariusza do pięcioodcinkowego miniserialu.
Historia opowiada o losach Dorrigo Evansa (w tej roli Jacob Elordi), australijskiego oficera i lekarza, który w trakcie II wojny światowej zostaje pojmany przez japońskie wojska na Pacyfiku i trafia do niewoli. Razem z członkami swojego oddziału jedzie do tajnego obozu pracy w Tajlandii, gdzie w okrutnych warunkach ma budować tory kolejowe. Wydarzenia z przeszłości przeplatane są z historią miłosną sprzed niewoli, a także sięgają daleko w przyszłość. W rolę starszego Dorrigo wciela się Ciarán Hinds.
Ścieżki na daleką północ zaczynają się wybuchowo, ale później jest zdecydowanie spokojniej. Pierwsza scena ma podbudować zażyłości między członkami oddziału Dorrigo, a także pokazać okrucieństwo wojny, ale nie nastawiajcie się na seans pokroju Kompani braci. Nowy serial Maxa skupia się na czymś innym, ale od razu prezentuje fantastyczny klimat. Wspominał o tym sam Jacob Elordi w wywiadzie dla naEKRANIE.pl, a potwierdzają to seny z pierwszego odcinka. Błoto, brud, piach – wszystko to da się niemal poczuć na własnej skórze. Scenografie są znakomite, a przerażające warunki, w których australijscy jeńcy pracowali, zostały ukazane w pieczołowity sposób. Ogromne wrażenie robiła choćby scena w wagonie, gdy transportowano więźniów. Jedno ujęcie z góry pokazało zabójczy ścisk półnagich, słabych ciał na małej przestrzeni, gdzie trudno było ruszyć palcem. Duchota w wagonie była niemal wyczuwalna przez ekran. Późniejsze wyjście z pociągu i sceny, w których niektórych trzeba było wynosić, także robiły piorunujące wrażenie.
Równie dobrze prezentują się bardziej obyczajowe, spokojniejsze sceny. Justin Kurzel i ekipa produkcyjna z łatwością przenoszą widza do dawnych lat. Nie ma uczucia taniości. Świetnymi przykładami jest tu scena na bankiecie rodziców ukochanej Dorrigo czy potańcówka w barze u wujka.

Ścieżki na daleką północ bardzo dobrze wypadają aktorsko. Na razie trudno powiedzieć więcej o członkach oddziału Dorrigo, ale każdy z nich ma inny charakter. Dostali przynajmniej jedną kwestię, która odróżnia poszczególnych mężczyzn od siebie nawzajem. Nie są to może pogłębione psychologicznie postaci, ale można się z nimi zżyć. Pod koniec odcinka pojawia się fantastyczna scena, gdy mimo trudnych warunków w obozie jenieckim urządzają sobie występ teatralny, wulgarnie adaptujący dramat Romeo i Julia. To właśnie takie proste chwile radości w niedoli uderzają najmocniej. Pojawiają się też drobne konflikty w podejściu do tego, jak powinni się zachowywać podczas niewoli. Pomiędzy aktorami wytworzyła się świetna chemia, więc z ciekawością ogląda się ich interakcje.
Bardzo dobrze wypada Jacob Elordi. To inna rola od tych, z którymi można aktora kojarzyć. Jest o wiele bardziej stonowana. Dorrigo jest mężczyzną cichym, elokwentnym i pełnym uroku, który ujawnia się szczególnie w scenach z ukochaną Ellie, a także z Amy Mulvaney (Odessa Young), smalącą do niego cholewki. Między tą drugą kobietą a głównym bohaterem jest świetna chemia, a ich relacja i zarys wątku romantycznego wywołuje uśmiech na twarzy i trzyma w napięciu. Dialogi wypadają naturalnie i wiarygodnie. Wisienką na torcie okazała się scena w bibliotece, która pełna była napięcia pomiędzy postaciami. W pamięć zapadł mi ich taniec i późniejsza popijawa.

Niestety sama historia na razie nie porywa. Rozkręca się bardzo wolno, a przeskoki do współczesności i starszego Dorrigo nie działają dobrze na tempo ani nie wnoszą nic ciekawego do całości. Najmocniejszą stroną miniserialu Max są zdecydowanie sekwencje w obozie jenieckim, które pokazują losy australijskich żołnierzy. Rzadko się o tym mówi podczas przywoływania tematu II wojny światowej. Niedolę oddziału ogląda się z największym zaciekawieniem, więc żal, że nie poświęcono im więcej czasu. O ile podbudowa zażyłości pomiędzy postaciami z przeszłości i rozbudowa życia osobistego głównego bohatera wypada na plus i świetnie pokazuje, jak w najgorszych chwilach życia mogą nas ratować ciepłe wspomnienia, to wycieczki w przyszłość nie wiążą się z niczym ciekawym. Przez to brakuje też napięcia, ponieważ wiadomo, że w oczy Dorrigo nie zajrzy śmierć.

Pierwszy odcinek serialu Max to dobre wprowadzenie, ale zabrakło czegoś więcej. Technicznie nie można nic zarzucić miniserialowi Justina Kurzela. Całość prezentuje się znakomicie, a scenografie pomagają w budowaniu klimatu i przytłaczają emocjonalnie, podobnie jak losy oddziału Dorrigo. Niestety opowieść rozwija się w żółwim tempie i nie skupia na tym, co najciekawsze, czyli psychologicznym aspekcie przebywania w niewoli. Pojawiają się pojedyncze sceny przedstawiające horror II wojny światowej, o którym nie mówi się tak wiele poza Australią. Chwile lekkości powiązane z wątkami romantycznymi są mile widziane, ale to za mało, żeby nas zaangażować w historię.
Poznaj recenzenta
Wiktor Stochmal


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1975, kończy 50 lat
ur. 1981, kończy 44 lat
ur. 1964, kończy 61 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1987, kończy 38 lat

