Ścigany: sezon 1 – recenzja
Ścigany to współczesna wariacja na temat serialu z lat 60. ubiegłego wieku, wydana na światło dzienne za pośrednictwem platformy Quibi i promowana nazwiskiem Kiefera Sutherlanda. Czy warto obejrzeć?
Ścigany to współczesna wariacja na temat serialu z lat 60. ubiegłego wieku, wydana na światło dzienne za pośrednictwem platformy Quibi i promowana nazwiskiem Kiefera Sutherlanda. Czy warto obejrzeć?
Ścigany to nowy serial platformy Quibi, którego głównym bohaterem jest Mike Ferro. Młody mężczyzna, po odsiadce w więzieniu, stara się wieść spokojne, zgodne z prawem życie. Pewnego dnia znajduje się w złym miejscu i w złym czasie, a w wyniku nieszczęśliwego splotu wydarzeń służby specjalne biorą go za zamachowca. Zlinczowany przez media i znienawidzony przez opinię publiczną Ferro nie ma szans ani czasu na udowadnianie, że jest niewinny – by uniknąć powrotu za kratki, mężczyzna rozpoczyna desperacką ucieczkę przed wymiarem sprawiedliwości, w tym samym czasie prowadząc własne śledztwo w sprawie zdemaskowania prawdziwego terrorysty.
Nowa produkcja bynajmniej nie jest remakiem serialu czy filmu z Harrisonem Fordem – tutaj mamy do czynienia z nieco inną historią, a z pierwowzorem łączy ją jedynie fakt ukrywania się głównego bohatera przed policją. Niestety, mimo zerwania z pewnymi schematami fabularnymi, twórcom nie udaje się zapewnić tej opowieści oryginalności – przez cały czas trwania serialu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że już to gdzieś widziałam. Akcja toczy się niesłychanie dynamicznie, jednak nawet to nie jest w stanie sprawić, że serial w ostatecznym rachunku będzie ciekawy – Ścigany bowiem to historia do bólu przewidywalna i, co gorsza, pełna zniechęcających absurdów fabularnych.
Prawdopodobnie najważniejszą cechą tej produkcji jest jej nietypowy format. Ścigany powstał dla wspomnianej już platformy Quibi, która proponuje widzom odcinki nie dłuższe niż 10 minut. W przypadku tej konkretnej produkcji, średni czas trwania epizodu to jakieś 7 minut, co – jak prawdopodobnie słusznie przypuszczacie – nie wystarcza na przedstawienie wszystkich zawiłości historii. Efekt? Masa niedopowiedzeń, totalnie nieumotywowane działania głównych bohaterów, czy też trudności w nadążeniu za tokiem myślenia postaci. Niestety, mimo usilnych starań twórców – ba, nawet mimo zaproponowania aż 14 odcinków sezonu – historia sprawia wrażenie niepełnej, napisanej „po łebkach”, niesłychanie płytkiej. I o ile sam pomysł na oferowanie krótkich odcinków jest moim zdaniem ciekawy i rzeczywiście ma szansę sprawdzić się w dobie urządzeń mobilnych i pędzącej rzeczywistości XXI wieku, o tyle taka fabuła do tego formatu po prostu nie pasuje.
Niestety Ścigany nie może pochwalić się też ambitnymi bohaterami, którzy pociągnęliby jakoś ciężar tej fabuły. Przeciwnie – postacie są płaskie, jednowymiarowe, a ich zachowanie w niejednej scenie szokuje swoim bezsensem. Z pewnością duży wpływ na to ma już wspomniany format serialu – czasu jest tak mało, że twórcy nie zamierzają dodatkowo tracić go na opisywanie, kto jest kim, czy wyjaśnianie, dlaczego dany bohater zachowuje się tak, a nie inaczej. Największa gwiazda produkcji, Kiefer Sutherland, wciela się w najbardziej typowego amerykańskiego gliniarza, jakiego można sobie wyobrazić (wiecie, ciemne okulary, surowa osobowość, parę bluzgów, zero jakiejkolwiek wrażliwości - i nie, zdjęcie zmarłej żony na biurku nie jest dla mnie przejawem "ludzkiej twarzy" tego bohatera, czego prawdopodobnie życzyliby sobie twórcy). Jego Clay Bryce kółko powtarza te same teksty, wygłasza patetyczne przemowy i błyskawicznie osiąga efekt przeciwny niż wzbudzanie respektu, a przynajmniej w moich oczach - aktor kreuje karykaturę, która wywołuje czyste zażenowanie; już po drugim odcinku nie mogłam na niego patrzeć. Sam Mike Ferro (Boyd Holbrook) jest natomiast postacią niewiarygodną, której działania momentami mogą być odebrane jako pozbawione jakiegokolwiek sensu – nie znamy go w zasadzie wcale, toteż jego nagła ucieczka przed policją (i to jeszcze przed jakąkolwiek próbą obrony swojego imienia) wydaje się po prostu absurdalna. Serial nawet nie stara się wyjaśnić tego, co kieruje mężczyzną, zakładając chyba, że fakt jego odsiadki w przeszłości wyczerpuje temat jego obecnych motywacji. Niestety – moim zdaniem zupełnie się to nie klei, a Ferro zostaje wprawiony w ruch zdecydowanie za szybko – wariacko ucieka już od pierwszego ośmiominutowego odcinka i przez kilkanaście kolejnych po prostu będzie robił to samo, bez zastanowienia nad tym, czy w ogóle jest taka potrzeba. "Na szczęście" Ferro w tym absurdzie nie jest sam - równie idiotyczne wydają się działania policji, która wzięła go na celownik w zasadzie bez jakiejkolwiek refleksji, po prostu, bo tak. Mike jest ścigany jak najgroźniejszy przestępca Stanów Zjednoczonych, a my jako widzowie nie dostajemy żadnego wyjaśnienia dlaczego. Oczywiście Ferro i Bryce to tylko wierzchołek wszystkich postaci występujących w serialu, jednak pozostałe są rozpisane równie pobieżnie, jakby na kolanie. Rozumiem, że w tak okrojonym formacie serial trzeba rozpędzić w miarę szybko, jednak tutaj działa to na niekorzyść całej opowieści. Gdyby ta historia miała być jakkolwiek wiarygodna i angażująca, potrzebowałaby kilku solidnych godzinnych odcinków i sensownie rozpisanych bohaterów, czego niestety tu nie uświadczymy. I nie - niekończąca się liczba cliffhangerów (swoją drogą, tutaj zamykają one chyba każdy pojedynczy odcinek...), wcale nie czyni tej produkcji ciekawszą. Poziom emocji przez cały czas trwania serialu jest stały - na poziomie bliskim zeru.
Jeśli chodzi o realizację, widać dobrą pracę operatora – ujęcia są dynamiczne, dopracowane w detalach i tak naprawdę nie można im nic zarzucić. Znacznie gorzej ma się płaszczyzna efektów specjalnych – wybuchy w metrze czy w centrum miasta przywołują na myśl najbiedniejsze produkcje klasy B i kojarzą się raczej z telewizją budżetową, ja patrzyłam na to z politowaniem. Wśród aktorów na wyróżnienie zasługują jedynie Holbrook i Natalie Martinez (Allisson). Sutherland zniechęca, główny złoczyńca produkcji wywołuje raczej śmiech na sali, ambitna dziennikarka (Tiya Sircar) to chodzący stereotyp, zaś wcielająca się w żonę zmarłego przyjaciela Mike'a Shareeka Epps to po prostu jedno wielkie nieporozumienie aktorskie. Jak na produkcję bazującą na znanym tytule jest tu raczej biednie, niestety również pod względem obsady.
Tym, co rzeczywiście miało w tym serialu cień potencjału, jest motyw mediów społecznościowych i manipulacji opinią publiczną. To faktycznie ciekawy temat i zdecydowanie można byłoby to pociągnąć, o ile forma serialu oczywiście by na to pozwalała. Niestety, zostało to jedynie zasygnalizowane, a twórcy skupili się przede wszystkim na samej ucieczce głównego bohatera przed policją, czyli na czymś wtórnym i oczywistym, w dużej mierze bazującym na stereotypach – być może samo to sprawia, że Ścigany po prostu nie interesuje. Owszem, seans tej produkcji zleci Wam w mgnieniu oka, jednak nie pozostawi ona po sobie w zasadzie żadnej wartości czy refleksji. Według mnie - szkoda na to czasu.
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat