See: sezon 2, odcinek 8 (finał sezonu) - recenzja
To koniec 2. sezonu See, który był zdecydowanie lepszy niż pierwszy. Wyznaczył dobre kierunki dla tej fabuły. A finał to najlepsze, co ten serial ma do zaoferowania.
To koniec 2. sezonu See, który był zdecydowanie lepszy niż pierwszy. Wyznaczył dobre kierunki dla tej fabuły. A finał to najlepsze, co ten serial ma do zaoferowania.
See stało się w 2. sezonie serialem lepszym niż bardzo nierówny pierwszy sezon. Gdy Steven Knight, twórca serialu, prowadził go w pierwszej serii, czuć było brak konsekwencji i określonej drogi. Nie wiadomo było, czym ten serial tak naprawdę chciał być: historią postapokaliptyczną o głębszym, filozoficznym przesłaniu, a może serialem akcji w klimacie fantasy? To sprawiało, że niezłe odcinki mieszały się z nudnymi i pustymi, pełnymi absurdalnych pomysłów. Drugi sezon to zmienił, bo konwencja poszła totalnie w kierunku rozrywki w klimacie Gry o tron, bo mamy wszelkie tropy z seriali kostiumowych z domieszką rodzinnego ciepła. Walka o władzę w postapokaliptycznym świecie to szersze spojrzenie, ale i tak kluczem jest tutaj relacja Baby Vossa z Maghrą, Kofunem i Haniwą. Finał to podkręca, dając do zrozumienia, że choć dzieją się rzeczy wielkie i ważne, to cały czas jest to ich historia i to ona staje się sercem bijącym z pełną mocą. To ona generuje emocje, które w autentyczny sposób pozwalają angażować się w historię. A ta jest lepsza, choć nadal ma niepotrzebne momenty przestoju i zwolnienia tempa. Jest tutaj jeszcze sporo do poprawy, ale Jonathan Tropper (Wojownik, Banshee) ponownie pokazuje dobre wyczucie i poprawił bardzo wiele, ale jednak w 3. sezonie może zrobić jeszcze więcej.
Ta historia jest najlepsza wówczas, gdy dużo się dzieje. Można więc rzec, że finał to najlepszy odcinek sezonu. Wszystko za sprawą bitwy, która zajmuje większą część odcinka. Dobrze, że twórcy nie pokusili się o ograny schemat z odsieczą ala Powrót Króla, tylko od razu wprowadzili posiłki, wyrównując szanse obu armii w starciu, które zadecyduje o losie królestw. Kaskaderzy i choreograf walk przechodzą samych siebie, dając batalię nakręconą na poziomie, którego nie dostrzegamy w wielu serialach. Kapitalna praca kamery nigdy nie ukrywa faktu, że Jason Momoa z kataną w dłoni robi cuda, brutalnie rozprawiając się z wrogami. Tutaj w choreografii zawsze są elementy "wow", bo ten czynnik przemocy potrafi zaskoczyć jakimś ekstremalnie efekciarskim wykończeniem, które wywołuje mimowolny podziw. Każdy etap bitwy ma dobrze rozłożone akcenty emocjonalne, a pomysł na wykorzystanie samego faktu niewidomych wojowników daje wiele dobrych zaskoczeń i emocjonujących zwrotów akcji. Jednak to sama realizacja tego festiwalu przemocy imponuje i daje krwistą rozrywkę, na jaką czekaliśmy. Taką, która ekscytuje, budzi podziw i daje niezmierną satysfakcję. To rozrywka, do której chętnie się wraca co tydzień.
Sama bitwa jednak jest o tyle istotna, że emocje nie płyną z tańca śmierci pomiędzy wojownikami dokonującymi istnej rzezi, ale przez walkę braci. To w tym momencie procentuje wiele, także pozornie mniej ważnych aspektów 2. sezonu, które budowały postacie Baby i Edo Vossów oraz ich relację. Gdy więc dochodzi do ich walki, te emocje tam są i działają na widza, nadając temu znaczenie. Tutaj również choreograf odegrał istotną rolę, dopasowując styl walki do charakteru obu aktorów. Finał raczej oczekiwany, ale emocjonalne pogodzenie braci na koniec daje więcej satysfakcji, niż jakby miał być to po prostu koniec złego Edo. Jednocześnie trochę szkoda, bo Edo Voss był charyzmatycznym antagonistą i trudno będzie temu dorównać w 3. sezonie.
Trudno do końca określić po tym finale, jaki będzie 3. sezon. Królowa Kane nadal jest szalona i twórcy idą w zbyt irytujące tony. Śmierć Paris w ostatniej scenie to już nudna powtórka z początku sezonu. Zapowiedź aktywności innych widzących dzieci niezbyt też buduje potencjał. W pierwszym sezonie wiedzieliśmy, że Haniwa jest w rękach Edo Vossa, a gdy obsadzono Dave'a Bautistę, stało się to niezmiernie interesujące. Teraz jest więcej niedomówień i określonych zapowiedzi, ale... być może to nawet lepiej. Twórcy mają czystą kartę, by skierować See w jeszcze atrakcyjniejsze rejony. Przyda się to szczególnie przy nijakiej postaci Kofuna, który nawet w finale wypada karykaturalnie.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat