Servant: sezon 2, odcinek 2 - recenzja
Drugi odcinek nowego sezonu Servant to wciąż rozbiegówka. Gdyby nie złowróżbna sesja hipnotyczna, historia byłaby całkowicie pozbawiona charakteru.
Drugi odcinek nowego sezonu Servant to wciąż rozbiegówka. Gdyby nie złowróżbna sesja hipnotyczna, historia byłaby całkowicie pozbawiona charakteru.
Kolejny krótki epizod Servant za nami, a opowieść wciąż mozolnie próbuje wygramolić się ze wstępniaka. Dorothy, Sean i Julian powtarzają swoje role sprzed tygodnia. Ktoś zachowuje się paranoicznie, ktoś inny reaguje agresywnie na bieżącą sytuację. Można mieć wątpliwości co do logiki działań trójki głównych bohaterów w obliczu problemu, z którym muszą sobie poradzić. Niby nic się nie stało, a jednak świat zawalił im się na głowy. Twórcy stworzyli tu pewną zagwozdkę fabularną i teraz ich zadaniem jest uwidocznienie targających protagonistami emocji. Niestety, nie wszystko jest tutaj wiarygodne. Ani kuriozalny występ telewizyjny Dorothy, ani pozorny spokój Seana nie wypadają do końca autentycznie. Matka, która straciła dziecko, podejmuje desperackie kroki, zamiast prosić o pomoc wszelkie możliwe służby bezpieczeństwa. Ojciec już od kilku odcinków kręci się w kółko, zamiast zadbać o zdrowie psychiczne swojej żony. W tym wszystkim najbardziej prawdziwy wydaje się Julian, którego narastająca frustracja współgra z bezsilnością siostry oraz jej męża.
Zachowania bohaterów irytują, ale na szczęście w centrum wydarzeń bieżącego odcinka znajduje się niejaki Matthew Roscoe. Prywatny detektyw pod koniec poprzedniego sezonu został porwany przez sektę. Teraz powraca, ale jak się okazuje, nic nie pamięta z minionych wydarzeń. Na szczęście z pomocą przychodzi niezastąpiona hipnoza, która bardzo często jest drogą na skróty twórców filmowych, próbujących odkrywać nieodkryte w sposób niepokojący i zagadkowy. Roscoe robi więc dokładnie to, czego serial na tym etapie opowieści potrzebował: wprowadza do fabuły mrok i zagrożenie. Tajemniczy kult, postać z hakiem zamiast dłoni, dziwne rytuały – Matthew pod wpływem hipnozy, łamiącym głosem wyjawia, co z nim się działo przez ostatnie kilka dni. Fabuła rozrasta się, konwencja horroru dostaje swoje pięć minut, a główna intryga robi się jeszcze bardziej tajemnicza. Twórcy zagęszczają więc akcję. Dzięki temu ciągła plątanina bohaterów po domu nie dominuje opowieści.
Mimo że akcja zatacza coraz szersze kręgi, serial wciąż utrzymuje formę z pierwszego sezonu. Nie opuszczamy domu Turnerów, skupiamy się na niewielkiej liczbie bohaterów, a jedyny flirt ze światem zewnętrznym gwarantują wiadomości telewizyjne. Tu i ówdzie da się słyszeć, że w bieżącym sezonie ma pojawić się znaczący zwrot akcji, który pokaże Servant w zupełnie nowym świetle. Na razie oznak nadchodzącego game changera brak. Twórcy rozwijają opowieść bardzo powoli – zauważmy, że na scenie nie pojawiła się jeszcze Leanne. Dopiero w ostatniej minucie odcinka dane nam jest usłyszeć jej głos w rozmowie telefonicznej z Seanem, ale to za mało, byśmy mogli mówić o definitywnym comebacku. Z drugiej strony dostaliśmy dopiero niecałą godzinę drugiego sezonu, więc jak na warunki serialowe, wciąż jesteśmy na etapie rozbiegówki. Być może Servant wyszedłby lepiej na dwuodcinkowej premierze sezonu. Wydawca jednak zdecydował inaczej, co zapewne wiązało się z kalendarzem Apple TV i innymi planami dystrybucyjnymi.
Premierowa odsłona pokazała nam bohaterów i przypomniała, dlaczego nas irytują. Bieżący odcinek wprowadził do historii element grozy. Dobrze, że mrok nie został pokazany, a wypowiedziany, bo dzięki temu fabuła działa sugestywniej na wyobraźnie. Twórcy powoli, ale skrupulatnie udziwniają opowieść. Jak na razie znajdujemy się na przedsionku czegoś większego, ale ważne jest to, że nasze zainteresowanie wyjaśnieniem intrygi jest wciąż miło łechtane. Wystarczył jeden dobrze zagrany motyw (hipnoza), żeby Servant wykonał krok we właściwą stronę.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat