Sherlock Holmes: Gra cieni #2
Europą wstrząsa seria bombowych zamachów, równowaga ekonomiczna drży w posadach, a w różnych częściach świata giną na pozór przypadkowi ludzie. Na ulicach wszyscy mówią, że to wyraźny znak czasów.
Europą wstrząsa seria bombowych zamachów, równowaga ekonomiczna drży w posadach, a w różnych częściach świata giną na pozór przypadkowi ludzie. Na ulicach wszyscy mówią, że to wyraźny znak czasów.
Ale czy na pewno wszyscy? Nie, jest bowiem jeden człowiek, który uważa inaczej. Anglik. Bywa, że działający w służbie Jej Królewskiej Mości, częściej jednak pracujący na własny rachunek. Muzyk, naukowiec, bokser, wynalazca i niezrównany detektyw. Robert Down... przepraszam. Sherlock Holmes.
Który, chcecie tego czy nie, właśnie wrócił na ekrany kin.
[image-browser playlist="605941" suggest=""]©2011 Warner Bros. Ent.
Który, chcecie tego czy nie, właśnie wrócił na ekrany kin. Pierwsza część przygód niezwykłego detektywa spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem. Grupa niedouczonych ignorantów zarzucała co prawda Ritchiemu całkowite odejście od prawdziwego wizerunku Holmesa – statecznego detektywa w dziwnej czapce i kraciastym płaszczu – ale któż by się tam nimi przejmował? Jak nie umieją czytać i wyciągać z lektury logicznych wniosków, to ich problem. Reszta widzów bawiła się przednio. Do tego stopnia przednio, że właśnie mamy przyjemność oglądać w kinach sequel. A w nim starcie Holmesa z jego największym przeciwnikiem, profesorem Moriartym. Panie i Panowie, oto Sherlock Holmes: Gra cieni. Oklaski!
Nie, nie drwię, oklaski naprawdę się należą. Przede wszystkim dla obsady, która nie ginie w natłoku widowiskowych zdarzeń i nic nie traci na swoim uroku. I mowa tu nie tylko o Downeyu juniorze (Holmes), Lawie (Watson) i McAdams (Adler), którzy już zdążyli się wykazać. Jared Harris jako Moriarty czy też chyba największa perła filmu, wyśmienity komik Stephen Fry jako Mycroft Holmes, również nie marnują ani jednej sekundy spędzonej na ekranie. Dialogi aż iskrzą, akcja nie przystaje nawet na moment, a sceneria zmienia się w takt muzyki. Czegóż chcieć więcej?
Niczego. Naprawdę. Wręcz przeciwnie.
[image-browser playlist="605942" suggest=""]©2011 Warner Bros. Ent.
Bo czasem, jak mawiają, mniej znaczy więcej. Bo oczywiście twórcy filmu zupełnie niepotrzebnie fundują nam eurotrip w myśl hollywoodzkiej zasady realizowania sequeli – pokażmy więcej, szybciej, drożej i w różnych sceneriach. Stąd film, zamiast utrzymywać fabularną ciągłość, zmienia się w zbiór scenek; pocztówek z Francji, Niemiec i Szwajcarii, gdzie Holmes i Watson zdobywają kolejne puzzle układanki w zamian za zrobienie totalnej zadymy i pozostawienie po sobie ruin. Trzeba by ten film jeszcze raz przemyśleć, przyciąć kosmetycznie tu i tam i nie rozpatrywać montażu w kategorii „to musi wejść, bo tak świetnie bawiliśmy się na planie”.
A skoro już jesteśmy przy „więcej i efektowniej”: pojedynki rozgrywane w głowie Holmesa – coś, co robiło niezwykłe wrażenie w pierwszej części – tu pojawiają się nieco za często, podczas gdy liczy się tak naprawdę tylko jeden. I tylko ten jeden jest nam, widzom, potrzebny. Boli też, że Holmes przestał już walczyć brudnym ulicznym boksem rodem z Irlandii i przerzucił się na wschodnie sztuki walki. Ale to detal niekoniecznie wart dłuższej wzmianki.
Dużo smutniej mi pisać o zupełnie niewykorzystanym potencjale niezwykłej aktorki, jaką jest Noomi Rapace – pamiętna Sallander ze szwedzkiej adaptacji powieści Larssona, która tutaj zostaje sprowadzona do roli długonogiego rekwizytu. Czyżby twórcy dostrzegli, że kreując Irene Adler w pierwszej części postawili poprzeczkę za wysoko i nie odważyli się już do niej skakać? Całkiem możliwe i zrozumiałe. Ale żal pozostaje.
[image-browser playlist="605943" suggest=""]©2011 Warner Bros. Ent.
Żeby ktoś jednak nie odebrał mylnego wrażenia – to nadal jest świetny film. Mimo wad, mimo podziału na sekwencje i kilku dłużyzn – jeżeli czekaliście na niego budując swe oczekiwania na wrażeniu z pierwszej części i zwiastunach, wątpię byście byli zawiedzeni. Ritchie konsekwentnie realizuje swój obraz według remasterowanych reguł kina Nowej Przygody, co jakiś czas bawiąc się przewrotnie literackim pierwowzorem. Sekwencja finałowa to na tak wielu poziomach zarówno pastisz jak i ciąg hołdów wobec Conan Doyle’a, że aż nie mogłem się nie uśmiechnąć. Szkoda tylko, że znowu nie wszyscy pewnie zrozumieją filmowe aluzje.
Podsumowując, bardzo dobra rozrywka; przeszarżowana, ale tylko troszkę, za to wciąż trzymająca wysoki poziom. Zresztą jeżeli spełnią się plany reżysera i powstanie trzecia część, to będzie środkowy film serii – a tym, zwłaszcza w wielkich trylogiach, zdarza się czasem na chwilę zasłabnąć i stracić tempo. Szczęśliwie jednak... nie upaść.
Czytaj także: Recenzja pierwszej części
Czytaj także: "Sherlock Holmes: Gra cieni" - pierwsza recenzja
Poznaj recenzenta
Jakub ĆwiekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat