Six: sezon 1, odcinek 3 i 4 – recenzja
Po dwóch średnio w mojej opinii udanych odcinkach Six coś nareszcie zaczyna się dziać. Oto bowiem twórcy postanowili pokazać nam nieznane oblicze Ripa.
Po dwóch średnio w mojej opinii udanych odcinkach Six coś nareszcie zaczyna się dziać. Oto bowiem twórcy postanowili pokazać nam nieznane oblicze Ripa.
Największą bolączką pierwszych odcinków Six był stosunek akcji (wliczając w to losy Taggarta) do części życia prywatnego operatorów. Na szczęście w trzecim epizodzie doświadczamy przełomu w tej kwestii, a twórcy dostarczają nam bardzo potrzebny, szerszy wgląd w Ripa.
Najpierw w postaci retrospekcji obserwujemy jego powolną drogę na dno. Zarówno zawodowo, jak i w życiu prywatnym. Moim zdaniem Taggart to dupek, ale nie był nim od początku. W tych scenach widzimy go przede wszystkim jako dobrego dowódcę, dbającego o swój oddział. Mam wrażenie, że ciężka psychicznie praca operatora i dowódcy po prostu go wypaliła. To właśnie tutaj zaczyna budzić się sympatia do tej postaci.
Druga część odcinka, czyli przygotowania Ripa do ucieczki, pokazuje zmiany, jakie zaszły w tej postaci od momentu porwania. Taggart przypomina sobie, jak to jest dbać o innych i w końcu bierze w nim górę instynkt elitarnego żołnierza. W przypadku takich ludzi jak on służba staje się nieodzownym elementem egzystencji, a umiejętności, jakie za sobą niesie, nie da się łatwo zapomnieć.
Wątek terrorysty Michaela zdaje się sugerować, że to właśnie on i jego chęć zemsty będą zgubą dla całego, wielkiego planu organizacji, której służy. Jeśli zaś chodzi o resztę oddziału SEAL, to stanowią oni w tym odcinku raczej tło dla ukazania postaci Ripa na różnych stadiach jego życia. Nie jest to jednak w tym wypadku nic złego, wręcz wychodzi serialowi na lepsze.
Czwarty odcinek wnosi swoją konstrukcją powiew świeżości. Wpierw otrzymujemy urywek kulminacyjnej sceny, by potem obserwować, jak do tego doszło i co właściwie się stało. Tutaj akcji jest znacznie więcej niż poprzednio i jest ona znacznie intensywniejsza, budująca napięcie aż do samego końca. Oczywiście wciąż mamy sceny z cywilnego życia operatorów, ale nawet one stają się coraz ciekawsze i głębsze.
Najbardziej w tym wszystkim ciekawi mnie głęboka religijność Beara, który uważa, że śmierć jego pierwszego dziecka i niemożność poczęcia drugiego są boską karą za jego czyny. To ciekawy wątek, który ma ogromny potencjał na niezłe namieszanie w fabule. To samo można powiedzieć o wątku żony Buddhy, która po znalezieniu pracy widziana jest w domu w trakcie szykowania się z kolegą do konferencji. Zazdrość Ricky'ego jest tutaj wręcz namacalna i może w przyszłości wykiełkować. Caulder też nie ma lekko, jego nastoletnia córka Dharma pojawia się w jego życiu w najmniej chyba odpowiednim momencie. Chase z kolei wciąż jest „kocony”, zwłaszcza przez Buckleya. Ten zaś jak dla mnie wciąż ma za mało czasu antenowego.
Michael w końcu rusza do Afryki, by przejąc Ripa z rąk Boku Haram. Niemal jednocześnie i z tym samym zamiarem pojawiają się tam operatorzy. Ukazaniu profesjonalizmu SEAL znowu nie ma się nic do zarzucenia. To dla takich momentów właśnie spora część widzów ogląda ten serial. Dostajemy szybką, intensywną akcję, zakończoną solidnym cliffhangerem, można by rzec, że dość dosłownym.
Zarówno Tour of Duty, jak i Man Down sprowadzają serię na właściwe tory, jeszcze mocniej budując napięcie. Choć to dopiero połowa sezonu, to jednak osobiście nie mogę się doczekać, co wydarzy się dalej. Mam tylko nadzieję, że obejrzymy w końcu Team Six podczas jakiejś większej operacji.
Źródło: fot. History Channel
Poznaj recenzenta
Aleksander "Taktyczny Wafel" MazanekKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat