Skandal: sezon 7, odcinek 4 i 5 – recenzja
Skandal nadal kręci się wokół upadku Olivii Pope i próbach uratowania jej duszy. Jeśli wszystko nadal będzie szło w tym kierunku, ten serial może nie skończyć się happy endem.
Skandal nadal kręci się wokół upadku Olivii Pope i próbach uratowania jej duszy. Jeśli wszystko nadal będzie szło w tym kierunku, ten serial może nie skończyć się happy endem.
Olivia Pope staje się postacią troszkę przerażającą w 7. sezonie serialu Scandal. Jej działania w obu odcinkach stawiają ją po tej złej stronie barykady, tworząc otoczkę ciągłego staczania się bohaterki. Widzimy to w wielu scenach, które są kontynuacją jej dumnych deklaracji z poprzednich odcinków. Na przykład psychiczne niszczenie ojca. To doskonale pokazuje, jak role się odwróciły i jak Olivia się zmieniła. Te wspólne sceny tworzą tezę, że nasza Olivia może być stracona. Tak jak Fitz powiedział w jednej z rozmów: gdzieś zgubiła swój biały kapelusz.
Jednak są momenty, które pokazują jeszcze stąpanie po krawędzi. Pewien moralny dylemat, który przypomina nam o starej Olivii. Czuć to w pierwszych kontaktach z Fitzem, który jak mówi jej otwarcie prawdę, ta zachowuje się wobec niego inaczej niż można byłoby oczekiwać po nowej Olivii. Czuć to też przy małym zainteresowaniu tematem zaginionych czarnoskórych dzieci, który porusza pewien istotny problem światopoglądowy w Stanach Zjednoczonych. To też miała być próba przypomnienia Olivii o tym, kim była i dlaczego coś złego się z nią dzieje. W pewnym momencie wydaje się to słuszny zabieg, które ma działanie na bohaterkę, ale w chwili odkrycia, że ojciec kontaktował się z Fitzem, mrok praktycznie całkowicie ją pochłania. Ten dylemat szybko znika, ale jeszcze są jakieś oznaki. Twórcy budują ciekawy obraz korumpowania człowieka stojącego po dobrej stronie barykady. Władza uderzyła Olivii Pope do głowy, a stąd prosta droga do popełnienia błędu zgubnego w skutkach.
Ciekawie też wygląda w obu odcinkach konflikt z Melie, który jest jednym z narzędzi Fitza mających na celu trafienie do panny Pope. Sprawnie budowana niechęć, która ostatecznie jest tylko chwilowym przestojem. Szybko twórcy pokazują widzom, że Melie tak naprawdę jest słaba i jej pełna świadomość, że bez Olivii jest nikim, jest aż nadto wyraźna. A to buduje wrażenie despotycznej władzy osoby pociągającej za sznurki z cienia. Mającej kluczowy wpływ na losy świata, choć nie powinna mieć, a to samo w sobie jest przerażające. Doskonale to widać w jednej z końcowych scen z Melie rozmawiającej z Fitzem, która zaczyna po prostu powtarzać słowa Pope. To jest ostateczny dowód, jak ta manipulacja i kontrola straszliwie działa.
W tym wszystkim przeciętny wydaje się wątek prezydenta/kochanka Melie oraz jego siostrzenicy. Kwestia romansu jest banalna, mało odkrywcza i bez ikry. Twórcy prowadzą to bezpiecznie i bronią się wszystkimi środkami, by nie iść w absurd wywoływania wojny z miłości z poprzednich sezonów. Dlatego też końcowy cliffhanger wydawał się strasznie banalny i oczywisty. W ostatniej scenie tylko czekałem, jak ten samolot wybuchnie.
Szkoda trochę Cyrusa, którego potencjał jest w tym odcinku marnowany na przeciętny romans z miliarderem. Parę motywów natury politycznej pokazuje jego pazur i klasę, ale poza tym jest mdło. Nawet jego przeciwstawienie się Olivii wiele nie zmienia w tym równaniu.
Skandal w ostatnim sezonie trzyma poziom, opierając się na mocnym i ciekawym koncepcie upadku głównej postaci. Każdy kolejny odcinek przekonuje mnie, że może to wszystko zakończyć się bardzo negatywnie. A to w takim serialu byłoby wielka niespodzianką.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat