Slow West: Western ciągle żyje – recenzja
Data premiery w Polsce: 20 listopada 2015Bliżej nikomu nieznany brytyjski reżyser John McLean nakręcił w Nowej Zelandii western według własnego scenariusza. Udało mu się zaangażować wielką gwiazdę – Michaela Fassbendera, który miał okazję grać już m.in. androida, Magneto, Steve'a Jobsa, rzymskiego centuriona i bojownika IRA. Nie wystąpił jednak dotychczas w żadnym westernie, gatunku, o którym od dawna mówi się, że najlepsze lata ma już za sobą. Slow West, podobnie jak pokazywana niedawno Eskorta Tommy'ego Lee Jonesa, zdecydowanie temu przeczy.
Bliżej nikomu nieznany brytyjski reżyser John McLean nakręcił w Nowej Zelandii western według własnego scenariusza. Udało mu się zaangażować wielką gwiazdę – Michaela Fassbendera, który miał okazję grać już m.in. androida, Magneto, Steve'a Jobsa, rzymskiego centuriona i bojownika IRA. Nie wystąpił jednak dotychczas w żadnym westernie, gatunku, o którym od dawna mówi się, że najlepsze lata ma już za sobą. Slow West, podobnie jak pokazywana niedawno Eskorta Tommy'ego Lee Jonesa, zdecydowanie temu przeczy.
Towarzyszymy wyprawie młodego szkockiego arystokraty Jaya (świetna rola 19-letniego Australijczyka Kodiego Smit-McPhee), który rusza na Dziki Zachód w poszukiwaniu swojej ukochanej, zmuszonej w dramatycznych okolicznościach do opuszczenia ojczyzny. Jedynym źródłem jego wiedzy na temat krainy, którą przemierza, jest przewodnik West Ho!, pełen dobrych i zupełnie bezużytecznych rad. Nic dziwnego, że Jay wpada w poważne kłopoty. Na szczęście z opresji ratuje go łowca nagród Silas (Fassbender), który zostaje jego przewodnikiem.
Historia podróży Jaya i Silasa opowiedziana jest z dużym poczuciem humoru, które potrafi płynnie przejść w nastrój prawdziwej grozy związanej z przemocą, jakiej pełno w świecie bez zasad. Śmiejemy się z przezabawnych sytuacji, w jakich zostają postawieni nasi bohaterowie, ale za chwilę śmiech zamiera nam na ustach. Kapitalnym tego przykładem jest scena finałowej strzelaniny, w której Jaya czekają niezwykle zabawne, jak i bardzo dramatyczne przejścia. Źródłem komizmu są również różne osobowości bohaterów – z jednej strony chłopak, naiwny idealista, który wiedzę o życiu czerpie z książek, z drugiej trzeźwo stąpający po ziemi mężczyzna, który pozbył się złudzeń. To nic nowego, ale Smit-McPhee i Fassbender tworzą doskonały duet, który ogląda się z przyjemnością.
Cała opowieść sprawia wrażenie wziętej w duży cudzysłów – nowozelandzkie krajobrazy nijak nie kojarzą się z Dzikim Zachodem, tylko z Władcą Pierścieni, co nie zmienia faktu, że są oszałamiająco piękne, a świetne zdjęcia Roby’ego Rayana (m.in. Fish Tank, Tajemnica Filomeny, Wichrowe Wzgórza) wspaniale to piękno podkreślają. Wrażenie zabawy konwencją wzmacnia cała galeria dziwacznych i zabawnych postaci drugoplanowych: małomówny, udający pastora i niezwykle uprzejmy zabójca; paradujący w futrze (niezależnie od pogody), karykaturalny i przebiegły szef bandy; fajtłapowaci Indianie czy wreszcie złodziej i oszust, który twierdzi, że spisuje historię Indian (biorąc pod uwagę jego akcent, nasuwa się od razu skojarzenie z Karolem Mayem, który nigdy na Dzikim Zachodzie nie był, ale na jego książkach wychowały się całe pokolenia).
Jednym słowem Slow West to kolejna bardzo udana próba odświeżenia konwencji westernu. A więc: Go West!… Wild West.
Poznaj recenzenta
Krzysztof PiskorskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat