Smak zemsty. Peppermint – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 14 września 2018Smak zemsty. Peppermint to nowy film akcji Pierre'a Morela, twórcy Uprowadzonej, który w głównej roli obsadził Jennifer Garner. Oceniam bez spoilerów.
Smak zemsty. Peppermint to nowy film akcji Pierre'a Morela, twórcy Uprowadzonej, który w głównej roli obsadził Jennifer Garner. Oceniam bez spoilerów.
Peppermint miał być kolejnym filmem o zemście. Tym razem bohaterką jest kobieta, zwyczajna pani domu, której mąż i córeczka zostają zabici przez bandziorów. Powraca po pięciu latach, by wymierzyć sprawiedliwość. Innymi słowy dostajemy to, co zawsze z tym jednym delikatnym twistem w postaci przemiany bohaterki (notabene kompletnie zlekceważonej i niewyjaśnionej, a szkoda). Tak naprawdę to właśnie Jennifer Garner jest największym i prawdopodobnie jedynym autem tej produkcji. Widać, że aktorka jest dobrze przygotowana fizycznie, jest wiarygodna i autentyczna w tym, jak stara się zabijać przeciwników. Nie brak jej charyzmy i serca, który nadaje temu jakiegoś sensu. Jednocześnie jednak czuć, że twórcy kompletnie nie wykorzystali potencjału, jakiego mieli w tej świetnej aktorce. Czuć, że przez większość filmów nie ma nic ciekawego do roboty, bo ostatecznie wpisuje w totalny schemat gatunkowy i nie zyskuje jakiejś własnej tożsamości. Nie mamy tego samego, co w Uprowadzonej, gdzie Liam Neeson stał się postacią inną niż wszystkie, choć pod wieloma względami podobną. To nie wina Garner, ale reżysera, który wyraźnie nie czuje tego, co robi oraz scenarzysty, który spaprał wszystko, co tylko mógł.
W zapowiedziach mamy informacje, że to film akcji. To właśnie jest największy problem, bo... tego prawie w tym filmie nie ma. Mamy zaledwie trzy sceny ze strzelaniem i walką w całej produkcji. Na oko może byłoby tego łącznie z około 10 minut, więc tyle, co nic. A kłopot jest taki, że pod tym względem twórcy raczą nas przeciętnością, brakiem efektowności i - co najgorsze - kiepską choreografią i brakiem pomysłu, by nadać temu wszystkiemu charakteru. Dlatego w tych sekwencjach Jennifer Garner idzie jak w grze komputerowej i strzela, przeciwnik leży. Zero wysiłku, uczucia zagrożenia, czy jakiegoś trudu. Weźmy dla porównania obie części Johna Wicka - one też wykorzystują podobny schemat tworzenia akcji, czyli bohater idzie, trupy padają, ale tam co chwilę stawka rosła. Zagrożenie stawało się realne i choć Wick jest najlepszy, co chwilę musi się napocić, by wygrać. Tutaj nic takiego nie ma. Kilka scen, gdzie Jennifer idzie, strzela, czasem kopnie, koniec. Powiem wprost: dawno nie widziałem w kinie akcji takie nudy bez ikry. Tu nawet nie da się odczuć minimalnego starania, by nacechować ten film jakimś rozrywkowym charakterem. Aby rozwałka nadrobiła różne niedociągnięcia i wady. Wszystko jest tworzone po linii najniższego oporu.
To też komponuje się wręcz idealnie z karygodnym scenariuszem. Filmy o zemście były w kinie od zawsze i pokazywano wszelkiego rodzaju wariacje. Wspomniany już John Wick jest dowodem na to, jak coś tak ogranego można pokazać w sposób świeży, niesamowicie emocjonujący i efektowny. A tu? Totalna, ale naprawdę totalna sztampa. Scenariusz to rzecz napisana wszystkich klisz gatunku i do tego przedstawionych w najbanalniejszy sposób. Jest więc zabicie cyngli, jest atak na szefa, który wydał rozkaz i - szok i niedowierzanie - jest też skorumpowany policjant. Nie brak też tradycyjnej furtki dla ewentualnego sequela. To jest niski poziom rozpisania historii w stylu kiepskiego jakości kina klasy B z rynku DVD, więc biorąc pod uwagę fakt, że ktoś zekranizował go na wielki ekran, boli jeszcze bardziej. To nie mogło wyglądać zachęcająco na papierze. Nie ma na to szans. Tu nie ma żadnej inwencji, wszystko idzie od punktu A do punktu B według tego, co wiemy, znamy i czego oczekujemy. Problem taki, że bez emocji, z przeciętnymi scenami akcji, wolnym tempem, fatalnie przedstawionymi postaciami (chodzące puste stereotypy) i po prostu w sposób nudny. Różnica jest taka, że w kinie akcji klasy B twórcy nadrabiają niedociągnięcia scenariusza, wypełniając film adrenaliną, walkami i strzelaninami. Skoro tego tutaj brakuje, to o czym w ogóle mówimy?
Peppermint to po prostu kiepski film, który jest marnowaniem potencjału. Schematy nie są złe, jeśli ktoś umie je przedstawiać z pomysłem i efektownie. Tak, by nam zależało i by była rozrywka warta czasu. Poza świetną Jennifer Garner ten akcyjniak (jeśli w ogóle można go tak nazwać...) nie ma nic do zaproponowania. Smutne to trochę, że Pierre Morel okazuje się przeciętnym rzemieślnikiem z jednym udanym filmem i kolejną wtopą.
Gdzie obejrzeć ten film? Zobacz go w naszym repertuarze kin z opcją natychmiastowego zakupu biletu!
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat