fot. Netflix
Pamiętacie scenę z trzeciej części Szklanej pułapki, w której Samuel L. Jackson oraz Bruce Willis nie mogą za nic w świecie dowiedzieć się, kto był dwudziestym prezydentem Stanów Zjednoczonych? Pytają ludzi wykształconych, prawdziwych nowojorczyków i nikt nie ma zielonego pojęcia, o kogo chodzi. Dopiero kierowca ciężarówki mówi im o Chesterze Arthurze. Dlaczego o tym wspominam? Mam co najmniej trzy powody. Po pierwsze to pokazuje obraz tego, jak Amerykanie znają się na swojej historii, do której podchodzą – delikatnie mówiąc – z przymrożeniem oka. I w kontekście miniserialu Netflixa Śmierć od pioruna nabiera to dodatkowego sensu. Po drugie jest to idealna klamra spinająca ten serial i odpowiedź na bardzo ważne pytanie zadane przez Jamesa Garfielda u progu swojego życia. Po trzecie ważną postacią jest tu właśnie Chester A. Arthur.
O czym dokładnie jest serial? O tym dowiadujemy się już na samym początku. To historia udanego zamachu na prezydenta USA oraz człowieka, który tego zamachu dokonał. Wiadomo, kto i co, a jednak będziemy zaskoczeni. Miniserial ma cztery odcinki i są to jakby cztery akty tej opowieści, które nazwałem: „Konklawe”, „Wybory”, „Prezydentura”, „Śmierć”. W każdym z nich widzimy przemianę bohatera Charlesa Guiteau'a, granego przez Matthiew MacFadyena. Przyszły zamachowiec jest człowiekiem skrajnie zaburzonym. Zamiast zostać w jakiś sposób zaopiekowany, jest poniekąd mamiony kolejnymi rzucanymi mimochodem obietnicami. To bardzo dobrze zobrazowany przykład szaleńca, którego nikt nie traktuje poważnie, a który w pewnym momencie radykalizuje się do tego stopnia, że nie ma już dla niego żadnych granic. Na wielu etapach historii widzimy małe rzeczy, które kształtują postawę mężczyzny. To on jest głównym bohaterem tej opowieści, od samego początku do końca.
Historia Jamesa Garfielda, choć intrygująca, jest tylko wspaniałym tłem. Michael Shannon jest wybitnym aktorem i pokazuje to w tym miniserialu. Jego przemowy elektryzują, a postawa budzi szacunek. James Garfield jest człowiekiem z krwi i kości, kapitalnie zobrazowanym. Shannonowi udało się uchwycić duszę osoby, która pragnie być wielka i jednocześnie nie chce się do tego przyznać; która chce być zapamiętana, do czego finalnie nie dochodzi. I właśnie to ostatnie jest sednem serialu. Widz ma czuć smutek na myśl o tym, że człowiek tak bardzo zaangażowany w walkę o swój kraj, wyniesiony do jednej z najważniejszych funkcji na świecie, zostaje zapomniany przez historię. A przecież powinien być wspominany choćby właśnie z powodu wyjątkowości swojej kadencji, która trwała ledwie trzy miesiące. Mam wrażenie, że to jest największa siła Śmierci od pioruna – to pokazanie marności ludzkiego życia, zapomnienia, na które się nie zasłużyło.
Jednak jest w tym serialu jeszcze jedna postać. I z nią mam największy problem – Chester A. Arthur w wykonaniu Nicka Offermana. W tym bohaterze skupiają się dwie największe wady produkcji. Jego "amerykańskość" charakteryzująca się przerysowaniem i zbyt częste chodzenie na skróty. Przemiana, jaka dokonuje się w Arthurze, nie jest odpowiednio umotywowana, mimo że poświęcono dużo czasu na jej przedstawienie. Niestety Offerman aż nazbyt często szarżuje w swojej roli, przez co trudno poważnie ją traktować. Arthur jest przerysowanym do granic możliwości zbirem, groteskowym mafiosem, niepoprawnym do granic możliwości opojem i do bólu wrażliwym, rozklejającym się małym człowieczkiem. W wielu miejscach można tę rolę podziwiać, ale w innych odbiera ona serialowi ten realizm, który produkcja stara się od początku narzucić.
Kończąc temat zalet. Trzy, mimo niewielkich uchybień, doskonałe kreacje aktorskie są uzupełnione przez świetny drugi plan. Mamy intrygujący czarny charakter zobrazowany przez Shea Whighama, świetną Betty Gilpin jako charyzmatyczną żonę prezydenta Garfielda. Mamy wreszcie wspomnianą przeze mnie na samym początku XIX-wieczną Amerykę w pigułce. Wszyscy tutaj są weteranami wojny secesyjnej, która odcisnęła na USA większe piętno niż jakiekolwiek późniejsze wydarzenie. W pamięci wszystkich wciąż żywy jest obraz Abrahama Lincolna i tak dalej, i tak dalej. W poczuciu klimatu pomaga scenografia, kostiumy i postawy bohaterów. Od strony technicznej tej produkcji nie brakuje niczego.
fot. NetflixA jednak znalazło się kilka drobnych wad, których twórcy się ustrzegli. Pierwszą najważniejszą jest brak umiaru w pokazywaniu niektórych sytuacji. Najlepiej widać to w momencie, w którym dumny senator, jeden z najważniejszych polityków w państwie, przeprowadza się do marnego pokoiku na wsi, który dzieli z kozą i kurczakami. Drugi problem to nadmierne chodzenie na skróty. Nie widać tego w pierwszym akcie. „Konklawe” (darujcie, że drugi raz używam tego słowa, ale wybór kandydata Republikanów bardzo przypomina mi wybór papieża) jest najbardziej spójną częścią serialu, najmniej rozciągniętą w czasie. Jednak już na przykład „Wybory” potraktowane są po macoszemu. Nierealne jest wygranie ogólnokrajowej rywalizacji z wiejskiego domku. Twórcy starali się skondensować tę sytuację, pokazując ledwie kilka symptomatycznych obrazków, ale przez to wyszło biednie i nierealistycznie. Niektórym widzom może przeszkadzać tempo serialu, które nie jest powalające. Znajdziemy tu wiele dłuższych dialogów, sporo przemyśleń bohaterów. Ten serial trzeba oglądać i słuchać uważnie, nie można rozpraszać się żadnymi innymi rzeczami, tylko wtedy on naprawdę działa. Jednakże tych problemów jest tak niewiele, że można przymknąć na nie oko i cieszyć się aktorstwem najwyższej próby.
Uchybienia scenariuszowe bledną przy tym, co ten miniserial ma do zaoferowania. Scena, w której Garfield mówi do członków swojego gabinetu, że historia osądzi, czy mieli rację, czy nie, jest najważniejszą sceną Śmierci od pioruna. A ostatnia rozmowa w więzieniu wzrusza do łez. Ten niepozorny produkt platformy Netflix pozostawia widza z tak wieloma przemyśleniami i pytaniami, że zwyczajnie nie można uznać go za stratę czasu. Wręcz przeciwnie – należy go z całego serca polecać, co też czynię, pisząc, że zapomniałem się w nim bez reszty.
Na koniec naszła mnie taka myśl. Jak wyglądałby polski serial o Eligiuszu Niewiadomskim? Czy również zacząłby się od pytania: „Kim u diabła był Eligiusz Niewiadomski?”.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński