SMILF: sezon 1, odcinek 7 – recenzja
Po ostatnich wyróżniających się odcinkach, SMILF nieco przygasa. Codzienne perypetie ogląda się dobrze, jednak to wciąż tylko codzienne perypetie.
Po ostatnich wyróżniających się odcinkach, SMILF nieco przygasa. Codzienne perypetie ogląda się dobrze, jednak to wciąż tylko codzienne perypetie.
Byłam bardzo miło zaskoczona ostatnimi epizodami serialu – wyraziste i dynamiczne, nie tylko na płaszczyźnie fabularnej, ale i montażowej, okazały się najlepszymi odcinkami, jakie wyemitowano do tej pory. Kolejny jednak nie świeci już tym samym blaskiem i ponownie sprowadza widza do codzienności. Skupiającej się nie tylko wokół Bridgette, ale i samej Tutu.
Po ostatniej chwili uniesienia z miłością swojego życia, Tutu wpada w depresję. Nie ma żadnej motywacji, by wychodzić z domu, a codzienna pomoc niesprawnemu ukochanemu zaczyna ją już przytłaczać. Pojawiają się nawet myśli samobójcze, czego dowodem było wejście kobiety do wody z kamieniami w kieszeniach. Mamy tutaj obraz osoby kompletnie rozbitej i nie mogącej odnaleźć równowagi. Widać, że Tutu tęskni za przeszłością i prawdopodobnie żałuje wielu decyzji w swoim życiu. Mam wrażenie, że czuje do siebie samej straszną niechęć, stąd też hurtowe zakupy w drogeriach i markowych sklepach odzieżowych. Przykry obraz kobiety, która chciałaby, żeby jej życie wyglądało inaczej i która tak naprawdę nie ma się do kogo zwrócić o pomoc – w końcu nawet ekspedientkom opowiada o swoim ukochanym, który funduje jej wszystkie zachcianki, zupełnie tak, jakby tymi kłamstwami chciała sama siebie pocieszyć. Bieżący odcinek dobrze określił aktualną kondycję bohaterki, jednak nie widzę w tym niczego na przyszłość – Tutu zdążyła i wpaść w dołek i z niego wyjść, a u końcu epizodu znowu jest dobrze. Rozpoczęta i zakończona historia, w której nie ma nawet drugiego dna ani punktu wyjścia do tego, co będzie dalej. Spędziliśmy pół godziny, patrząc na jej życiowe rozterki i choć okazały się one przygnębiające, nie wniosły do serialu nic szczególnie ważnego.
W tym epizodzie widać wyraźnie, że tytułową SMILF niekoniecznie jest tylko Bridgette. Jej perypetie i aktualny stan psychiczny zazwyczaj odpowiada temu, co dzieje się w głowie Tutu. Jest to znakiem, że matka i córka są sobie podobne bardziej, niż im samym się wydaje, a także sygnałem na to, że sama Tutu również pretenduje do pozycji autonomicznej bohaterki z własnym wątkiem, coraz śmielej wychylając się z drugiego planu. Nie mam nic przeciwko takiemu zabiegowi, bo dzięki niemu można skupić uwagę na czymś więcej niż tylko Bridgette. Jej perypetie – owszem – są ciekawe i ludzkie, jednak na dłuższą metę odrobinę nudzą. Tak właśnie było w tym odcinku, który skupiał się w zasadzie wyłącznie na tym, by nauczyć Larry'ego korzystania z toalety.
Być może udzielił mi się pesymizm i brak entuzjazmu obydwu bohaterek, ponieważ w bieżącym odcinku nie widzę niczego, co tak miło wyróżniało się w poprzednich. Nie ma energii, wyrazistości, wszystko jest jakieś smętne i bez życia. Być może było to celowym zabiegiem twórców – wnioskuję to między innymi po wymownej scenie na placu zabaw, gdzie Bridgette jest uosobieniem depresji, skrajnie wręcz przerysowanym. Nagromadzenie apatii w jednym krótkim epizodzie jakoś nie sprzyja serialowi i w tym tygodniu nie czuję w nim takiego potencjału jak ostatnio. Może to wynikać również z braku Rafiego i Ally, którzy dobrze sobie radzą we własnych wątkach. Tym razem mieliśmy do czynienia wyłącznie z Bridgette, Tutu i Elizą, a pozostali wcale nie pojawili się na ekranie.
Na plus można zapisać przyjaźń, jaka wyraźnie rodzi się między Bridgette a Elizą. Podoba mi się codzienność kobiet i ich wspólne zastanawianie się nad tym, jak rozmawiać, czy nie rozmawiać z małym Larrym. Eliza ma w tym względzie dużo zdrowsze podejście niż Bridgette, która traktuje syna zupełnie jakby był dorosły. To zabawne i dostrzegam to po raz pierwszy – jej rozmowy z małym są poważne, toczą się przy użyciu poważnych, encyklopedycznych słów, co momentami brzmi absurdalnie. Bridgette przyda się tak solidna babka jak Eliza i cieszę się, że ta relacja toczy się tak naturalnie. Dobrze się na to patrzy.
Tym razem SMILF nie porywa, a raczej przynudza. Na ekranie nie dzieje się wiele wartego uwagi, stąd też mój lekki zawód. W tym tygodniu 6/10.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1959, kończy 65 lat