Smocze kule bez połysku
Data premiery w Polsce: 24 stycznia 2014Jako osoba, która wychowała się na "Dragon Ballu" i zawsze po szkole zasiadała przed telewizorem, by na nieistniejącym już kanale RTL7 oglądać kolejne odcinki tego anime, z niecierpliwością wyczekiwałem premiery Dragon Ball Z: Battle of Z. Po latach raz jeszcze chciałem zanurzyć się w świecie smoczych kul i razem z Goku oraz spółką przeżyć fantastyczną przygodę. Twórcy wiele obiecywali fanom, a jaki jest efekt końcowy?
Jako osoba, która wychowała się na "Dragon Ballu" i zawsze po szkole zasiadała przed telewizorem, by na nieistniejącym już kanale RTL7 oglądać kolejne odcinki tego anime, z niecierpliwością wyczekiwałem premiery Dragon Ball Z: Battle of Z. Po latach raz jeszcze chciałem zanurzyć się w świecie smoczych kul i razem z Goku oraz spółką przeżyć fantastyczną przygodę. Twórcy wiele obiecywali fanom, a jaki jest efekt końcowy?
Cóż, taki jak zawsze. Wszystko ładnie wygląda na papierze, ale w praktyce jest już wyraźnie gorzej. Battle of Z miało być największą produkcją osadzoną w uniwersum stworzonym przez Akirę Toriyamę - wszystkie sagi, ponad 70 grywalnych postaci, 60 misji, tryby multiplayer i wiele więcej. W zasadzie każdą z obietnic udało się spełnić, ale... No właśnie, zawsze musi być jakieś "ale".
Intro do gry, które jest klimatyczną, przywołującą wspomnienia animacją, rozbudza nadzieje na solidny tytuł, ale niestety na tym się kończy. Owszem, gra została podzielona na sagi i pozwala zmierzyć się z Vegetą, Freezerem, androidami, Komórczakiem czy chociażby Buu (lub Goku i spółką, bowiem część zadań wykonujemy postaciami złymi), ale twórcy w swoim entuzjazmie całkowicie zapomnieli o fabule. Przed każdą misją pojawia się jakiś krótki, nic niewnoszący dialog - i to wszystko. W nie tak dawno recenzowanym przeze mnie Saint Seiya: Brave Soldiers były przynajmniej statyczne obrazki z podłożonym dubbingiem, które w ten sposób przedstawiały historię, tutaj nie ma nawet tego. Jeśli ktoś za młodu nie czytał mangi ani nie miał okazji zapoznać się z anime, to z gry nie dowie się absolutnie niczego. Kim jest ten blondyn w czerwonym stroju i dlaczego walczy z różowym grubasem zamieniającym ludzi w czekoladę? Na tego typu pytania w grze odpowiedzi nie znajdziemy. Podejście studia Artdink jest następujące: "Nie znasz historii Goku? Twój problem. My nie zamierzamy ci niczego wyjaśniać".
"Nawet tego, jak grać w naszą grę". Brak rozbudowanego samouczka to kolejny mankament. Produkcja zapoznaje nas jedynie z klawiszologią, całej reszty trzeba się uczyć metodą prób i błędów. Być może do wersji sklepowej dołączana jest dokładna instrukcja, ale egzemplarz recenzencki takowej nie posiada, trzeba więc najzwyczajniej w świecie eksperymentować. Nie wiem, dlaczego nikt nie pomyślał o tym, aby w praktyce, w sposób szczegółowy zapoznać graczy z mechaniką Dragon Ball Z: Battle of Z.
Jeśli chodzi o postacie, to tych faktycznie znajdziemy ponad 70, ale tu znowu jest mały haczyk, bo zamiast całkowicie różnych wojowników, jakaś połowa z nich to po prostu kolejne formy tych samych bohaterów. Transformacje nie dokonują się dynamicznie na polu walki (przykładowo: po nabiciu stosownego paska energii), ale zwyczajnie zajmują osobne sloty w rosterze. Goku, Super Saiyan Goku i Super Saiyan 2 Goku to w tym wypadku trzy oddzielne postacie. Można się poczuć oszukanym.
Wymienione mankamenty rażą tym bardziej, że produkcja miała naprawdę spory potencjał. Oprawa graficzna, chociaż nie wyciska ostatnich soków z konsol, na których gra się ukazała, dzięki technice cel-shading prezentuje się naprawdę bardzo ładnie, nadając całości przyjemny, kreskówkowy klimat, który jest dodatkowo potęgowany przez muzykę i oryginalne japońskie głosy. Pod względem samej mechaniki także jest dobrze. Jeśli ktoś zagrywał się swego czasu w mod do "Quake III" o nazwie "Bid for Power", ten mniej więcej wie, czego się spodziewać.
Postać dysponuje prostym kombosem, który jest skuteczny z bliska, a także atakami dystansowymi, wykorzystującymi energię Ki. Przytrzymując przycisk odpowiedzialny za blok, można wyprowadzać ich potężniejsze wariacje. Do tego dochodzą po dwa specjale na postać, a także latanie i dash, który jest równocześnie unikiem, aczkolwiek mało skutecznym. Część ataków można wykonywać zespołowo. Niby nie ma tego wiele, ale Dragon Ball Z: Battle of Z jest nie tyle bijatyką, co czymś w rodzaju wspomnianego "Quake III", z tym że oprócz strzelania oferuje jeszcze walki w zwarciu.
Taki system sprawdza się całkiem nieźle, zwłaszcza że na konkretnym przeciwniku można się zalockować, dzięki czemu nie trzeba go szukać po całej mapie, a i łatwiej jest w niego trafić. Jedynie kamera nie nadąża przy bardziej dynamicznych potyczkach i nierzadko zdarza jej się wariować; pokazuje wówczas wszystko, tylko nie nas i naszego adwersarza. Na szczęście można się do tego przyzwyczaić.
Same postacie podzielono na cztery klasy. Jedne specjalizują się w walce z użyciem energii Ki, inne w zadawaniu obrażeń własnymi kończynami, a jeszcze inne w leczeniu i wspieraniu wojowników. Czwarty typ natomiast to tzw. przeszkadzajka, co oznacza, że będzie skupiał uwagę wroga na sobie, odciągał go od reszty grupy i ogólnie uprzykrzał mu życie, np. wyłączając na jakiś czas locka. Z uwagi na to, iż boje zawsze toczymy w drużynie, dobór odpowiednich partnerów jest kluczem do sukcesu, tym bardziej że każdy wojownik ma charakterystyczne dla siebie umiejętności.
Jeżeli misje rozgrywamy w trybie dla jednego gracza, kontrolę nad naszymi kompanami przejmie komputer. Za pomocą krzyżaka można wydawać im proste komendy dotyczące taktyki typu skupienie się na ataku lub obronie. Należy pamiętać, iż reszta drużyny, podobnie jak i my, zdobywa punkty doświadczenia. Początkowo więc zamiast faktycznym wsparciem, będzie jedynie balastem, na który trzeba mieć oko, aby nie zginął. Kiedy polegniemy, to nie ma co liczyć, że któryś z partnerów nas wskrzesi - na najniższych poziomach są na to zwyczajnie zbyt durni. Jeśli jednak regularnie będą brali udział w walkach i odpowiednio ich rozwiniemy, to wtedy okazują się naprawdę pomocni, reagując praktycznie za każdym razem, kiedy wymaga tego sytuacja. Warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Taki Goku czy Vegeta w swojej podstawowej formie nie są szczególnie silni, a ich ataki wyrządzają przeciętne obrażenia. Mogą za to zginąć większą liczbę razy, zanim misja zakończy się porażką. Natomiast wersje Super Saiyan God czy Majin Vegeta to prawdziwe maszyny do zabijania, ale ich słabą stroną jest to, że już po pierwszym zgonie kończymy zabawę.
Każdego wojownika można dodatkowo "podpakować", wyposażając go w specjalne karty zwiększające atak, zdrowie, energię Ki i kilka innych atrybutów. W pewnym momencie możemy zapomnieć o wygranej, jeśli nasza postać pozbawiona jest tuningu, gdyż okaże się po prostu za słaba, aby poradzić sobie z potężniejszym przeciwnikiem (zwłaszcza gdy ten zajmuje połowę ekranu - ogromnych bossów w grze nie brakuje). Losowe karty zdobywamy po każdej walce, można je również kupić w specjalnym sklepiku.
Do naszej dyspozycji oddano również multiplayer, niestety tylko sieciowy, bo o podzielonym ekranie coraz więcej deweloperów ostatnio zapomina. Jeśli nie radzimy sobie z jakąś misją, to zawsze można ją ukończyć z pomocą innych graczy w trybie kooperacji, a gdy czujemy się już wystarczająco potężni, to nic nie stoi na przeszkodzie, by zakosztować rywalizacji. Normal Battle to potyczki 4 na 4. Wygrywa drużyna, która jako pierwsza wyeliminuje przeciwników. Score Battle opiera się na podobnych zasadach, z tą różnicą, że całość bazuje na punktach. Jeden frag to jeden punkt. Kto zdobędzie więcej punktów w określonym czasie, ten wygrywa. Battle Royale to już standardowy deathmatch, w którym każdy jest zdany tylko na siebie. Najciekawsze jest jednak Dragon Ball Grab, w którym zbieramy smocze kule. Ta grupa, która pierwsza zbierze wszystkie siedem lub będzie ich miała najwięcej, gdy czas dobiegnie końca - wygrywa. Każdy niezablokowany atak sprawia, że tracimy kule, co czyni rozgrywkę ciekawą. Zabawa w kilka osób jest naprawdę przyjemna, ale kod sieciowy niestety niedomaga (albo miałem ogromnego pecha). Lagi są na porządku dziennym i gra nierzadko łapie zadyszkę w celu synchronizacji z pozostałymi graczami. Przy tak dynamicznym tytule jest to poważna wada. Niewykluczone, że patche rozwiążą ten problem, ale obecnie nie wygląda to zbyt kolorowo.
Dragon Ball Z: Battle of Z jest grą co najwyżej dobrą. Znane uniwersum, do którego wielu graczy wciąż czuje ogromny sentyment, skutecznie przyciąga do ekranu, a i sama rozgrywka (gdy już przyzwyczaimy się do panującego chaosu i szalejącej kamery) potrafi dostarczyć niemałej frajdy oraz wciągnąć na kilka godzin. Niemniej jest to produkcja niedopracowana w zbyt wielu aspektach, aby na dłużej mogła się zapisać w pamięci. Całkowite pominięcie fabuły w przypadku tak rozbudowanej opowieści jest grzechem niewybaczalnym, podobnie jak oszukany, "szeroki" wachlarz zawodników, bezczelnie opierający się na coraz to wyższych formach tych samych bohaterów. Jako tytuł nastawiony na potyczki sieciowe gra również nie do końca zdaje egzamin z powodu częstych lagów. W konsekwencji przy "Battle of Z" najlepiej bawić się będą najwierniejsi fani smoczych kul, którym prawdopodobnie najłatwiej będzie przymknąć oko na wszelkie niedociągnięcia.
Plusy:
+ oprawa audiowizualna,
+ system walki,
+ potyczki wieloosobowe,
+ klimat Dragon Ball.
Minusy:
- niedopracowany kod sieciowy,
- brak fabuły,
- szalejąca kamera.
Poznaj recenzenta
Marcin KargulDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat