Snake Eyes: Geneza G.I. Joe - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 23 lipca 2021Studio Paramount cały czas stara się zrobić dobry film inspirowany zabawkami G.I. Joe. Czy trzecie podejście przyniesie upragniony sukces? Sprawdzamy Snake Eyes.
Studio Paramount cały czas stara się zrobić dobry film inspirowany zabawkami G.I. Joe. Czy trzecie podejście przyniesie upragniony sukces? Sprawdzamy Snake Eyes.
Snake Eyes od zawsze był postrzegany przez dzieciaki bawiące się ludzikami G.I. Joe jako jeden z najfajniejszych bohaterów. Ten, kto miał go w swojej kolekcji, to był gość. Kult był podsycany przez wszystkich, którzy obejrzeli animowany film lub czytali komiksy wydawane u nas przez TM-Semic. Ninja – skrywający twarz za maską i niewypowiadający ani słowa – budził podziw. Gdy ogłoszono, że nareszcie dostaniemy solowy film o naszym ulubionym wojowniku, wyobraźnia zaczęła działać. Evan Spiliotopoulos miał uzupełnić luki w jego życiorysie, odkryć przed nami sekret pochodzenia oraz to, co takiego się wydarzyło, że bohater stał się milczącą maszyną do zabijania. Okazało się, że napędza go banalna chęć zemsty na tych, którzy dawno temu zamordowali jego ojca. To dlatego młodzieniec grany przez Henry'ego Goldinga wszedł na drogę splamioną krwią. Jednak gdy rozpracowuje organizację, którą chce zniszczyć, odnajduje coś, co dawno temu stracił. Uczucie zrozumienia i akceptacji. Ludzie, którzy mieli być wrogami, stają się dla niego jak rodzina. Przynajmniej niektórzy. A to znacząco utrudnia podjęcie ostatecznej decyzji: jesteś z nami czy przeciw nam?
I być może, gdyby to był film o szukaniu akceptacji i swojego miejsca na świecie, nie byłoby tak źle. Jednak scenarzyści tak naprawdę nie są w stanie zdecydować się, o czym ten film jest. Bo mają bohatera, który musi wydeptać swoją ścieżkę i stać się legendą, którą znamy. Jednak w tym samym czasie trzeba przypomnieć, że istnieje terrorystyczna organizacja Kobra chcąca objąć przywództwo nad światem, a zatrzymać ją może tylko G.I. Joe. I my wiemy, że ten konflikt tam z tyłu gdzieś się tli, przebijając się co chwila na pierwszy plan. A to wszystko po to, by film promował kolejne linie zabawek. Czyli tak samo, jak 40 lat temu. Nic się w tym temacie nie zmieniło. Zresztą sam scenarzysta opowiadał mi o tym, że już pracuje nad scenariuszem kolejnej części i marzy mu się nowe uniwersum. Po obejrzeniu Snake Eyes: Geneza G.I. Joe coś czuję, że nic z tego nie będzie. Tekst, który miał być odkrywczy i wciągający, jest banalny. No dobrze, ale może produkcja rekompensuje to ciekawymi scenami walki? - zapytacie. Wszak to film, w którym gra Andrew Koji, a on pokazał już w Wojowniku, że potrafi widowiskowo rozwalić przeciwnika. Niestety, nic z tego. Pewnie choreografie zostały fajnie wymyślone, ale tego nie zobaczycie, bo kamera trzęsie się, jakby ktoś ją postawił na mikserze. Mam wrażenie, że reżyser Robert Schwentke nie zorientował się jeszcze, że kina akcji już się tak nie kręci. Widowie chcą widzieć całą potyczkę pomiędzy bohaterami, a nie zastanawiać się, czyj but przed chwilą śmignął na ekranie i kto właśnie dostał nim w twarz.
Poza tym zatrudnianie takich specjalistów od kina kopanego jak Andrew Koji i Iko Uwais i odebranie im szansy na pokazanie swoich umiejętności powinno być karalne. Cały sens tego filmu został zmarnowany przez chaotyczny montaż i trzęsącą się kamerę. Może przy poprzednich produkcjach, takich jak Seria Niezgodna: Zbuntowana czy R.I.P.D. Agenci z zaświatów nie miało to większego znaczenia, ale przy tego rodzaju kinie niestety jest nie do zniesienia.
Trzeba jednak przyznać, że w tym filmie jest kilka ciekawych ujęć i fajnie wymyśleni bohaterowie. W szczególności Baronowa zagrana przez Ursulę Corbero, czyli Tokio z Domu z papieru, zasługuje na uwagę. Jako kobieta aspirująca do tego, by rządzić Kobrą, jest bardzo przekonująca. Niestety, to za mało, by przyciągnąć uwagę widza na dłużej. Zwłaszcza że scenarzyści nawtykali w ową opowieść za dużo wątków, przez co ten, który wydaje się ciekawy, ginie.
To już trzecie podejście do świata G.I.Joe i choć jest lepszym widowiskiem niż Odwet, to wciąż pozostawia sporo do życzenia. Nie takiej produkcji oczekiwaliśmy. Może w rękach innego reżysera, który by opanował chaos scenariusza i kamerę z ADHD, ten spektakl sprawiłby widzom więcej radości, a tak to bardziej nudził, niż bawił. W potyczce na ekranizacje przygód zabawek Hasbro wciąż zdecydowanie prowadzi Transformers. I to chyba szybko się nie zmieni.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat