Snowpiercer: sezon 1, odcinek 8 - recenzja
Można by krzyknąć: w końcu! Snowpiercer po raz pierwszy w tym sezonie dostarcza trochę akcji i nareszcie coś się dzieje. Czy to jednak wystarczy, by poprawić jakość?
Można by krzyknąć: w końcu! Snowpiercer po raz pierwszy w tym sezonie dostarcza trochę akcji i nareszcie coś się dzieje. Czy to jednak wystarczy, by poprawić jakość?
Snowpiercer w dość prosty sposób pokazuje początek rewolucji, której kluczem okazuje się seryjna zabójczyni. To ona wprowadza zamęt w pierwszej klasie, który pozwoli zacząć bunt z tyłu pociągu. Wydarzenia z przodu były do przewidzenia, tym samym trudno o emocje, skoro to konsekwencja szeregu często absurdalnych decyzji scenariuszowych. Gdyby w tym momencie wyszło na jaw, że Melanie to Wilford, można byłoby to ocenić o wiele wyżej, ale niestety twórcy postanowili ten twist zdradzić na początku, więc nie mają żadnych asów w rękawie. Nawet fakt, że Wilford był tylko osobą finansującą Snowpiercera, a za jego budowę odpowiadała Melanie, nic tutaj nie zmienia. To nie jest fabularna bomba, która mogłaby mieć jakiekolwiek znaczenie na tym etapie serialu.
To prawdopodobnie pierwszy odcinek, w którym Jennifer Connelly ma coś do roboty. Aktorsko w kilku scenach w końcu może budować emocje i takowe wywoływać u widzów. Najlepiej to wypada w scenie werbalnej konfrontacji z Ruth, w której Melanie emocjonalnie się otwiera i wówczas Connelly w końcu może pokazać coś ludzkiego w tej postaci, bez sztucznych zagrań, jakich w tym sezonie było aż nadto ze strony scenarzystów. Tym razem możemy zobaczyć w Melanie kogoś więcej niż tylko chodzący stereotyp.
Twórcy chyba lubią historyczne spektakle, bo odtworzyli w tym odcinku wszelkie gatunkowe schematy. Począwszy od inspirującej przemowy przed bitwą, skończywszy na krwawym starciu, w którym Andre i główny zły stali się arcywrogami. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie próbowano troszkę na siłę nadać temu wydarzeniu większej skali. Jednak trudno do końca narzekać: jest akcja i to nawet sprawnie nakręcona, ale oczywiście trzeba było coś zepsuć. Stroboskop oświetleniowy na początku psuje wrażenie. Scena bitwy na dłuższym ujęciu pokazuje jakieś ambicje twórcze i artystyczne do zbudowania rozrywkowego charakteru. Jest krwawo, ciekawie i sensownie. Oczywiście pojawiają się zgrzyty jak schemat: zasalutujmy sobie w trakcie bitwy, by zginąć sekundę później. A fakt, że bohaterowie umalowali się w jakiejś barwy wojenne, wydaje się wręcz kuriozalną fanaberią scenarzystów, która nie ma najmniejszego fabularnego sensu.
Trochę niesmaczne okazuje się rozwiązanie z rywalem Andre z ogona pociągu, który staje po stronie pierwszej klasy. Po pierwsze, zero zaskoczenia z uwagi na aktora lubującego się w rolach czarnych charakterów. Po drugie, wydaje się to taką kliszą gatunkową, która pozwoli jakoś przedłużyć tę całą historię na 2. sezon. Idealista Andre przegra? W to wątpię, ale miejmy nadzieję, że wraz z rewolucją na pokładzie pociągu przyjdzie zmiana w podejściu do historii. Nie przeczę, jest w tym potencjał, a ten solidny odcinek pokazuje, że da się wyciągnąć z tego coś więcej.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat