Solitude - recenzja filmu [TOFIFEST 2024]
Solitude to debiut fabularny Ninny Pálmadóttir, który jest dość wyważony, ale kryje za sobą głębokie znaczenie.
Solitude to debiut fabularny Ninny Pálmadóttir, który jest dość wyważony, ale kryje za sobą głębokie znaczenie.
Filmowy motyw o osamotnionych, zrzędliwych panach nawiązujących relacje z rezolutnymi dzieciakami jest nam dobrze znany. W takich historiach niezadowolony facet początkowo podchodzi do dziecięcej ciekawości z dystansem, ale ostatecznie ulega jej, prędko przekonując się, że nawet młodziak kryje w sobie pewną życiową mądrość. Ninna Palmadottir podejmuje się takiego tematu w swoim debiucie fabularnym, trafnie zatytułowanym Solitude (oznaczającym osamotnienie, bezludzie), w którym zręcznie dodaje nowe elementy, ostatecznie przekraczając oczekiwania widza.
Głównym bohaterem jest starzejący się farmer, Gunnar (Þröstur Leó Gunnarsson), który całe życie spędził w towarzystwie zwierząt, rzadko mając kontakt z innymi ludźmi. Jednak jego czas na urokliwej islandzkiej wsi dobiegł końca, ponieważ rząd wycenił jego posiadłość na pokaźną sumę. Te pieniądze mogłyby odmienić życie każdego człowieka – jednak dla zagubionego samotnika nie znaczą nic. Przeprowadzając się do tętniącego życiem miasta, Gunnar nie potrafi odnaleźć się w nowym miejscu – i nie robi wiele, aby móc się w nim odnaleźć. Scenariusz doskonale oddaje jego stopniową, bierną rezygnację z przyjemności, jakie mogłoby zaoferować nieznane mu otoczenie. Zamyka się w zaciszu prostego mieszkania, nie chcąc odkrywać nowych rzeczy. Gunnarsson doskonale odzwierciedla introwertyczne podejście swojego bohatera, z którym część widzów może rezonować.
Nie mogąc pogodzić się z opuszczeniem wsi, Gunnar spędza swoje dni w ciszy i samotności... do czasu. Podczas jednego ze spacerów spotyka swojego sąsiada, Ariego (Hermann Samúelsson), który oferuje mu gazetę. Mimo odmowy, mężczyzna znajdzie ją u progu swoich drzwi, co stanowi zaledwie początek wyjątkowej więzi. Od dnia, w którym chłopiec zapomina kluczy do domu i odwiedza starszego sąsiada, rutyna Gunnara ulega kompletnej zmianie. Prędko znajdują wspólną rozrywkę w spokojnej grze w szachy – wystarczająco cichej, aby usłyszeć siorbnięcie Ariego, gdy pije mleko ze szklanki. Jest jednak w jego kontakcie wzrokowym coś, co pokazuje ogromny komfort oraz swobodę, jaką chłopiec czuje podczas tych spotkań. Ogromnie podobała mi się ta dynamika między Gunnarssonem i Samúelssonem, którzy są niezwykle przekonujący na ekranie. Jedną z moich ulubionych scen jest moment z radiem Gunnara, które na chwilę odrywa bohaterów od buzującej ciszy.
Chociaż akcja toczy się naprawdę powoli, a w trakcie trwania filmu nie ma większych zaskoczeń ani dynamicznych momentów (poza wspomnianą sceną z radiem), należy pochwalić Pálmadóttir za uniknięcie przewidywalności w głównym wątku. Choć chcielibyśmy, aby historia Gunnara i Ariego miała szczęśliwe zakończenie, reżyserka decyduje się na realistyczny, choć bolesny krok. Nieporozumienie z rodzicami chłopca mogło skończyć się tragicznie dla starszego mężczyzny. Żałuję również, że finał zostawia otwartą furtkę, które niejako pozostawia dalsze losy Gunnara i jego sąsiadów do interpretacji. Wolałabym dostać jedną scenę więcej, a zamiast tego został mi niedosyt.
Solitude jest doskonałą definicją osamotnienia w swoim powolnym rytmie oraz ciszy, która wydaje się aż krzyczeć na ekranie. Jednak podczas seansu nie zabrakło emocji oraz poruszającej relacji, którą oglądało się z zaangażowaniem. Właśnie dla tej emocjonalnej głębi warto przyjść na seans.
Poznaj recenzenta
Kaja GrabowieckaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat