Spragnieni życia - recenzja filmu
Spragnieni życia to remake kultowego już francuskiego filmu Nietykalni. Dostaliśmy poprawne kino, które jednak nie umywa się do oryginału. Oceniam.
Spragnieni życia to remake kultowego już francuskiego filmu Nietykalni. Dostaliśmy poprawne kino, które jednak nie umywa się do oryginału. Oceniam.
Nietykalni to dzisiaj film ikona, produkcja, do której uwielbiam wracać raz na jakiś czas i ponownie odkrywać tę historię. Po kilku latach Hollywood postanowiło wykorzystać tę świetną opowieść i nakręcić remake zatytułowany Spragnieni życia, za który odpowiada solidny Neil Burger. Podobnie jak w przypadku oryginału bohaterem nowej wersji jest sparaliżowany bogacz, Philip, który poszukuje tak zwanego asystenta życiowego, czyli człowieka, który będzie pomagał mu we wszystkich rutynowych czynnościach, takich jak jedzenie czy mycie. Spośród wielu wykwalifikowanych kandydatów bogacz wybiera byłego skazańca, Della. Niecodzienny wybór przyczynia się do tego, że Philip powoli odzyskuje radość życia.
Nie da się uniknąć porównań tej produkcji do świetnego oryginału. I rzeczywiście – jeśli zestawić to z francuską wersją, film Burgera wypada słabo pod względem aktorskim, fabularnym, a nawet wyboru ścieżki dźwiękowej. Szczególnie z tym pierwszym czynnikiem mam największe problemy. Kevin Hart w swoim występie dobrze się sprawdza, jeśli trzeba wydobyć na ekranie komediową nutę. Czego oczywiście można się było po nim spodziewać. Aktor dwoi się i troi, aby przekazać wszystkie żarty, ale przy tym sprawić, by nie wydały się wysilone. I muszę przyznać, że to mu się w większości udaje. Jednak kłopot pojawia się, gdy Hart musi wejść w bardziej emocjonalną, traumatyczną sferę. W tym wypadku całość prezentuje się jako bardzo wykalkulowany dramatyzm, przez to Hart w swoim smutnym i bardziej wyważonym obliczu wydaje się zagubiony. Komik nie czuje się mocny w takim wydaniu, przynajmniej w tej produkcji. To niestety widać. Zdecydowanie lepiej radzi sobie w swoim naturalnym środowisku, czyli w pełnej ekspresji komedii.
Odwrotna sytuacja następuje w przypadku Bryana Cranstona. Ten natomiast dobrze wypada, gdy trzeba na ekranie wykrzesać nutę smutku podszytą głęboką traumą. Cranston staje na wysokości zadania, gdy na ekranie musi wbić się w mocno melancholijny, mentalny fundament swojego bohatera. Jednak sytuacja się zmienia, gdy zaczyna grać komediową kartą. Po prostu zabrakło odpowiedniego balansu między dramatycznym a humorystycznym obliczem. To pierwsze przyćmiewa drugie i dlatego Cranston trochę za mocno szarżuje, biorąc udział w humorystycznych sekwencjach. To mnie bardzo dziwi, ponieważ Cranston już nie raz udowodnił, że bardzo dobrze radzi sobie w komediowym repertuarze. Niestety również relacja dwóch głównych bohaterów filmu miejscami nie wypada jak dla mnie przekonująco. Mamy tutaj do czynienia ze sporą nierównością w utrzymaniu odpowiedniego charakteru łączącej ich więzi. W jednej scenie postacie potrafią chwycić za serce i sprawić, że kibicujemy im jeszcze mocniej. Natomiast w kolejnej ciekawy fundament relacji pęka niczym bańka mydlana, przechodząc w miałką i bezbarwną sferę. Nie ma tej subtelności w operowaniu więzią. Wszystko odbywa się za pomocą przechodzenia ze skrajności w skrajność. Za dużo zero-jedynkowego myślenia.
Mam wrażenie, że Neil Burger, który jest niezłym filmowym rzemieślnikiem, nie potrafił do końca poprowadzić swoich aktorów. Świadczy o tym choćby zmarnowany potencjał drugoplanowej obsady, która już na poziomie scenariusza została zniwelowana do ciekawostki. To nie miało miejsca w oryginale, tam każdy, nawet mało znaczący bohater, dostawał swoje pięć minut, aby zaprezentować się z dobrej strony. Burger jednak nie za bardzo wie, co zrobić z pozostałą częścią obsady. Jeszcze Cranstona i Harta udaje mu się poprowadzić bez ogromnych turbulencji z punktu A do punktu B, ale na przykład potencjał aktorski Nicole Kidman nie został w ogóle wykorzystany, a Australijka przemyka w tle, nie zaznaczając mocno swojej obecności. To samo ma się do wątku bohaterów syna i żony Della. Było w nim spore pole do stworzenia świetnej historii o rodzinnej traumie i próbie zadośćuczynienia, jednak koniec końców znika on gdzieś daleko za główną osią fabuły. Szkoda.
Spragnieni życia bledną przy porównaniu z francuskim oryginałem. Film jako autonomiczny projekt jest poprawnie zrobiony – bez szału, ale z jakąś ciekawą myślą. Szkoda tylko niewykorzystanego potencjału obsady.
Źródło: zdjęcie główne: The Weinstein Company
Poznaj recenzenta
Norbert ZaskórskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat