Star Trek: Picard - sezon 1, odcinek 6 - recenzja
Star Trek: Picard przechodzi do sedna, czyli celu wyprawy Jean-Luca. Wyszło... tak sobie.
Star Trek: Picard przechodzi do sedna, czyli celu wyprawy Jean-Luca. Wyszło... tak sobie.
Star Trek: Picard rozpoczął ten sezon z wysokiego poziomu, którym zachwycił widzów oraz krytyków. Dobre tempo, kapitalna realizacja, świetna reżyseria (to podkreślenie intymności dialogów, niuanse, zdjęcia) i ciekawy rozwój historii. To zasadniczo bardzo zmieniło się wraz z końcem pierwszego aktu, czyli po trzecim odcinku i wraz z wyruszeniem w kosmos. 6. odcinek wydaje się akcentować różne wady, które w poprzednich już się pojawiały. Na czele z postacią Raffi, która z intrygującej osoby z przeszłości Picarda, stała się gatunkowym stereotypem cierpiącej i uzależnionej matki. Nudne, oklepane i tak bardzo niepotrzebne w tym serialu. Tak jak pisałem w recenzji 5. odcinka - nie ma wiarygodności emocjonalnej w nagle tak sztucznie ukazywanych problemach. Jej rozpacz jest kontynuacją tej samej błędnie przygotowanej drogi.
Jean-Luc Picard powraca na sześcian Borga, a z uwagi na wydarzenia z kinowych filmów, jest to dość bolesne i traumatyczne przeżycie. Każdy, kto oglądał Star Trek: Następne pokolenie oraz film Star Trek: Pierwszy kontakt wyłapie wiele różnych subtelnych powiązań radzenia sobie z czymś ekstremalnie przejmującym, czego Jean-Luc tak naprawdę nigdy nie pozostawił za sobą. Ten odcinek szczególnie istotny wydaje się w kontekście jego działań w Pierwszym kontakcie, w którym przecież nie wierzył, że zasymilowanym Borgom da się normalnie przywrócić ich dawne ja. Wycieczka z Hugh po miejscu, w którym pracowali lekarze, staje się najważniejszą emocjonalnie i charakterologicznie częścią odcinka, bo pozwala Picardowi zrozumieć coś, co przecież tłumaczono mu w pewnym sensie we wspomnianym filmie. W końcu dochodzi do kluczowego wniosku, że każda zasymilowana osoba była ofiarą. W kontekście całego uniwersum to wydaje się bardzo sprawnie wprowadzona klamra dla jednego z istotniejszych wątków w życiu Jean-Luca Picarda.
Dziwnie rozczarowująca jest pewna kulminacja wątku Soji. Są w tym dziwnie proste zagrania, jak sugestie Nareka doprowadzające do oczywistych konkluzji - kwestia "rozmowy" z matką, analiza zdjęć z dzieciństwa, które mają 3 lata oraz finał w postaci podróży przez swój sen. To w sumie jest nawet intrygujące, bo czy był to wytwór jej sztucznego umysłu? Czy może wspomnienie kogoś, kto naprawdę żył, a kogo osobowość została wszczepiona w nią? W gruncie rzeczy nic więcej z tego nie wynika, bo doprowadza do czegoś przewidywalnego i oczywistego - zdrada Nareka, ratunek Picarda. A przez to też brakuje w tym większych emocji. Trochę to dziwnie przeciętne, bo jednak oczekiwania wobec wątku Soji, czyli centralnej historii tego serialu, mamy o wiele wyższe. Zwłaszcza po dobrym początku sezonu, a wychodzi tak naprawdę banalnie. Zwłaszcza że pomimo potrzebnego bodźca rozwoju fabuły, my jako widzowie nie dowiadujemy się niczego nowego.
To nie oznacza, że Star Trek: Picard nagle stracił wszystkie walory. Patrick Stewart nadal jest świetny, jego spotkania z Hugh ruszają pewne emocje, a związek z dawną historią Jean -Luca bardzo tutaj procentuje, ale jednak to nie jest ten poziom, który zachwycał na początku. To on determinuje większe oczekiwania od tego serialu, którym twórcy nie są w stanie sprostać. Może przynajmniej końcówka sezonu znów złapie wiatr w żagle? Nadal jest nieźle, ale czuć niedosyt.
Źródło: zdjęcie główne: Matt Kennedy/CBS
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat