Star Wars Legendy #08: Najlepsze opowieści – recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 14 września 2016W latach 1981 - 2014 amerykańskie wydawnictwo Dark Horse Comics opublikowało kilkaset komiksów z uniwersum Star Wars. Od jakiegoś czasu nasz rodzimy Egmont przybliża nam perełki z dawnych lat... i bardzo odległej galaktyki.
W latach 1981 - 2014 amerykańskie wydawnictwo Dark Horse Comics opublikowało kilkaset komiksów z uniwersum Star Wars. Od jakiegoś czasu nasz rodzimy Egmont przybliża nam perełki z dawnych lat... i bardzo odległej galaktyki.
Star Wars w medium papierowym ma bogatą historię. Mimo iż Disney wrzucił praktycznie wszystko, co do tej pory powstało, do kartonu z napisem "Legendy", to dawny Expanded Universe wciąż żyje w sercu wielu ludzi, w tym moim. Dlatego też z wielką radością przyjąłem wieść o rozpoczęciu wydawania w Polsce zbioru najlepszych miniserii z tego uniwersum. Zadanie to bardzo ambitne, biorąc pod uwagę ile zeszytów wydał Dark Horse Comics w czasie swojej blisko dwudziestopięcioletniej dominacji nad tą gałęzią marki.
Z siedmiu wydanych do tej pory albumów każdy stanowił zamkniętą całość. Dopiero najnowszy, ósmy, odbiegł od schematu, skupiając się na kilku wybranych historiach z liczącego 24 zeszyty wydawnictwa Star Wars Tales (lata 1999-2005). Seria sama w sobie była bardzo różnorodna i składały się na nią krótkie komiksy, mające czasem raptem kilka stron. Taka forma opowieści stworzyła twórcom, zarówno tym obytym już z pisaniem czy rysowaniem (Ennis, McCrea, Zahn) jak i takim, którzy dopiero chcieli zaistnieć, szansę na poeksperymentowanie z formą i treścią. Star Wars Tales nigdy nie starało się być bliskie kanonu, koncentrowało się na bohaterach o których nikt nie słyszał, dawało twórcom możliwość dorzucenia swojej małej cegiełki to ogromu świata.
Na Star Wars Legendy #08: Najlepsze opowieści składa się dziewięć historii. Stanowią one przekrój nie tylko przez różne epoki czy realia, w jakim przyszło żyć bohaterom Gwiezdnych Wojen, ale też przez style czy wręcz gatunki komiksowe; zarówno pod względem narracji jak i rysunków. Fabuły trzymają poziom przez cały zeszyt i choć oczywistym jest, że przy takich różnicach między twórcami, nie wszystkim przypadnie do gustu ta czy inna opowieść, to nie miałem odczucia, by odstawały one od siebie zbyt mocno.
Mamy tu Apokalipsę na Endor, czyli wspomnienia weterana, który miał nieszczęście spotkać się twarzą w twarz z wcale nie tak słodkimi Ewokami. Cienie i Światło z kolei pokazują nam jak bardzo odczłowieczeni muszą stać się Jedi by móc pełnić swą misję. Następny jest Żołnierz, który zadaje pytania: Co jesteś gotów zrobić aby przeżyć? Czy kiedy przekroczysz pewien punkt w swoim życiu, będzie jeszcze powrót? A może karma Cię dopadnie? Natomiast historia zatytułowana Hoth to dwie strony, które potrafią wywołać wesoły grymas na twarzy, dobry przerywnik między poprzednią, a następną historią...
...którą są Rozbitkowie, pokazujący że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a wspólne cele łączą nawet wrogów. Z kolei przy Narodzinach Gwiazdy Śmierci pociekło mi parę łez, ze śmiechu. To parodia struktury korporacyjnej i wyścigu szczurów, który towarzyszy tak wielu ludziom w dzisiejszych czasach.
Czerń i biel, które są jedynymi kolorami w następnej historii pt. Niewidziani, niesłyszani bardzo dobrze nadają klimat opowieści, której centrum jest zagłada rasy Miraluka na planecie Katarr. Raczej ciemność widoma to spojrzenie na temat zdrady i choć wraca tu temat tego, co zdolni jesteśmy zrobić dla przeżycia, tym razem kwestia ta pokazana jest z dwóch stron barykady. Ostatni w zbiorze jest Incydent na stacji Horn. Tutaj mamy do czynienia z krótką, prostą i przyjemną w czytaniu historyjką pełną akcji.
Nie ma na co narzekać także na stronę graficzną. W tym aspekcie albumu również widać zasadę, jaka mu przyświecała – dla każdego coś miłego. Każda część ma swój unikalny styl, nawet Rozbitkowie i Narodziny..., choć rysowane przez tę samą osobę (Lucas Marangon znany z Tag i Bink kopnęli w kalendarz i R.I.P.D.), różnią się od siebie i wywołują zupełnie inne doznania wizualne. Ilustracje wspomnianego wcześniej McCrea różnią się od tego, do czego przyzwyczaił nas choćby Kaznodzieja: grafik stawia tym razem na mniej ostrą i zdecydowanie mniej realistyczną kreskę, pasującą tu jednak jak ulał. Pozostali rysownicy – Phillips, Henry, Millionaire, Tocchini i Weaver – trzymają poziom, ale w ich rysunkach trudno dopatrzeć się czegoś wyjątkowego. Okładka, bardzo przyjemna i powiedziałbym dość standardowa dla marki, narysowana została przez Tsuneo Sandę, wieloletniego autora plakatów, obrazów i ilustracji dla Lucasfilm.
Podsumowując, Star Wars Legendy: Najlepsze Opowieści to zbiór bardzo ciekawy. Mimo iż termin "Najlepsze" w tytule może być tematem sporu, to jednak w posłowiu wydawca motywuje taki wybór historii tym, że chciał pokazać jak największą różnorodność serii Star War Tales – i trudno się z nim nie zgodzić. Zeszyt ten, jak i całą serię, polecam zarówno starym wyjadaczom, chcącym odświeżyć sobie klasyki Dark Horse, jak i tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z Gwiezdnymi Wojnami, by poczuli cząstkę tego, czym było Expanded Universe. A nuż będą chcieć brnąć dalej?
Źródło: fot. Egmont
Poznaj recenzenta
Aleksander "Taktyczny Wafel" MazanekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat