Serial Star Wars Rebels ponownie pozytywnie zaskakuje odcinkiem bez głupich żartów, infantylnych rozwiązań i irytujących motywów. Po raz kolejny udaje się opowiedzieć historię interesującą, utrzymaną na dobrym poziomie i, co najważniejsze, ważną dla rozwoju fabuły i postaci. Zaczynam odnosić wrażenie, że twórcy wyciągnęli wnioski i ich twórczość w końcu dojrzewa.
Sytuacja z wprowadzeniem Concord Dawn, czyli planety Mandalorian, z której pochodził Jango Fett, okazuje się przemyślanym zabiegiem do rozwinięcia postaci Sabine. Ta Mandalorianka najbardziej potrzebuje fabularnej rozbudowy, bo praktycznie najmniej o niej wiemy. Tu trzeba było w końcu ruszyć temat, by widz mógł poznać Sabine i zrozumieć lepiej, kim ona jest. Pierwszym krokiem był odcinek z rywalizacją z dawną przyjaciółką, a teraz mamy kolejny etap tego dojrzewania. Decyzje, które podejmuje Sabine w zgodzie z burzliwym charakterem i tradycją mandaloriańską, pozwalają spojrzeć na nią z trochę innej perspektywy. Pozytywnym zaskoczeniem jest wyjawienie jej pochodzenia, które do tej pory nie było poruszane. Dobrze powiązano to z Wojnami Klonów i Strażą Śmierci. Mam nadzieję, że w przyszłości ten wątek jeszcze dostanie więcej czasu ekranowego.
Dave Filoni w Wojnach Klonów często bawił się gatunkami, inspirując się rozmaitymi dobrodziejstwami kina. Teraz po raz pierwszy w tym serialu robi podobnie, czerpiąc pełnymi garściami z westernu, który - o dziwo - pasuje do krewkiego charakteru Mandalorian. Scena rozmowy Kanana z Fennem Rau w barze przypominającym trochę saloon z filmów, pojedynek w samo południe czy późniejsza strzelanina doskonale pokazują odpowiednie przemyślenie inspiracji i ich naturalne wdrożenie. To tutaj pasuje i gra wyśmienicie.
Najbardziej jednak cieszy ton odcinka, który jest poważniejszy; po raz pierwszy widzimy też, że nasi bohaterowie nie są niezniszczalni. Sytuacja z Herą, która ledwo co uszła z życiem, jest zabiegiem prostym, ale niezwykle skutecznie wprowadzającym potrzebną dramaturgię, troszkę realizmu i emocje, których przeważnie brakowało. Nawet te same momenty, gdy myśliwce Mandalorian (tak w ogóle to mają one fajny koncept!) niszczą A-Wingi są czymś odrobinkę mroczniejszym, czego nie spodziewałbym się po Disney XD. Zauważmy, że twórcy pokazują bezpośrednio, jak myśliwiec jest rozrywany, a pilot krzyczy - nie jest to już infantylny obrazek dla najmłodszych.
Star Wars Rebels zaskakują bardzo pozytywnie w 12. odcinku, oferując ciekawą historię, emocje i rozwój bohaterów. Najważniejsze jednak, że wprowadzono trochę niejednoznaczności - dotychczas śnieżnobiali bohaterowie podejmują decyzję wzięcia zakładnika, by mieć bezpieczne przejście koło Concord Dawn. W końcu idzie to w dobrym kierunku.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można mnie znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/