Strange Angel: sezon 1, odcinek 4 i 5 – recenzja
Kolejne odcinki serialu Strange Angel zwalniają tempa, ale za to prezentują wyraźną przemianę w głównym bohaterze. Tym samym trochę brakuje tu dynamiki - opieranie dwóch godzin wyłącznie na metafizycznych wątkach i głębokich przemyśleniach raczej odcinkom nie służy.
Kolejne odcinki serialu Strange Angel zwalniają tempa, ale za to prezentują wyraźną przemianę w głównym bohaterze. Tym samym trochę brakuje tu dynamiki - opieranie dwóch godzin wyłącznie na metafizycznych wątkach i głębokich przemyśleniach raczej odcinkom nie służy.
Trzy pierwsze odcinki traktowałam jako swoisty wstęp do serialu i spodziewałam się, że akcja nabierze rumieńców dopiero w kolejnych epizodach. Dwa kolejne za nami i – jak się okazuje - także i tym razem nie uświadczyliśmy szczególnej dynamiki, a serial w dalszym ciągu jest dosyć powolny. W niektórych scenach staje się to trochę uciążliwe – widać to szczególnie w odcinku numer 5, który niemal w całości poświęcony jest spędzaniu czasu na pustyni. Poza halucynacjami Jacka i Ernesta nie ma tam na czym zawiesić oka – cieszę się przynajmniej, że te halucynacje rzeczywiście przedstawiono z pomysłem i dopięto na ostatni guzik.
Na sceny rozgrywające się w wyobraźni głównego bohatera zwyczajnie dobrze się patrzy – Jackowi wydaje się, że jest na Księżycu, że widzi statki kosmiczne i destrukcję miasta, że wspina się na potężną rakietę szykującą się do lotu... To bardzo ciekawe, by pokazać duchowe rozterki głównego bohatera właśnie w ten symboliczny sposób – odcinki 4 i 5 wydają się doskonałym ku temu miejscem, ponieważ aktualnie rzeczywiście obserwujemy w Parsonsie pewien przełom, zapoczątkowany już w minionym epizodzie. Efekty specjalne są przedstawione bardzo starannie i patrzy się na nie dobrze – zarówno UFO jak i rakieta zachowują się wśród kadrów bardzo naturalnie i z łatwością można im uwierzyć.
Dwa kolejne odcinki serialu skupiają się w zasadzie na tym, co siedzi w umyśle Jacka Parsonsa – po zasmakowaniu podziemnego światka, jaki zaproponował mu Ernest, Jack zupełnie się zmienił. Teraz jego myśli nie orbitują już wokół rakiety i paliwa rakietowego, a raczej wokół orgii organizowanych przez przyjaciela. Na przełomie dwóch bieżących epizodów widać to bardzo wyraźnie – odcinek 4. rozpoczął się jeszcze, gdy Jack z pasją opowiadał o specyfikacji ładunków wybuchowych, natomiast epizod 5. kończy się jego rozmową z Richardem, kiedy to nawet sam Richard zarzuca mu, że podejrzanie mało bije od niego entuzjazmu. Twórcy serialu kładą na tę chwilę cały ciężar na Parsonsie, wobec czego w tle niewiele się dzieje. Poza jedną – aż gęstą od erotycznej atmosfery – sceną orgii, czy otwierającym zdetonowaniem auta, bohaterowie spędzają czas głównie na rozmowach, co w przypadku braku dostatecznego skupienia widza może być bardzo nużące. Potrzeba woli, by w pełni zainteresować się i śledzić przemianę, jaka dokonuje się w Parsonsie – nie jestem do końca przekonana, czy te powolności i filozofowanie wychodzi serialowi na plus.
Bieżące odcinki wprowadziły dwa dodatkowe wątki – romanse siostry Susan oraz postać żony Ernesta. Drugą bohaterkę w zupełności akceptuję – może i nie jestem przekonana, że to, co łączy ją z Ernestem to rzeczywiście bezinteresowny związek małżeński, ale na tę chwilę kobieta wydaje mi się bardzo intrygująca i ciekawa. Jest jednocześnie i tajemnicza i sympatyczna, zwłaszcza dla Susan. Odcinek numer 4. po jej wprowadzeniu zyskał dodatkowej świeżej energii. Z resztą – co już wspomniałam – serial ma pewną umiejętność budowania wiarygodnych bohaterów, których z łatwością polubić. To kolejny tego przykład.
Wątek siostry Susan wydaje się nie mieć dużego znaczenia dla fabuły, tym bardziej, że dziewczyna pojawiła się tylko na chwilę i zniknęła. Wydaje mi się jednak, że jej rolą było danie do myślenia samej Susan, która próbuje ułożyć sobie w głowie to, czego doświadczyła na spotkaniu Ernesta. Młodsza atrakcyjna siostra jest tu przedstawiona wyłącznie jako obiekt seksualny – widać to było w poprzednich odcinkach i widać teraz, gdy za domem całuje się z chłopakiem. Poza otwieraniem oczu na pewne kwestie swojej nader przyzwoitej siostrze, dziewczyna zdaje się nie grać tu żadnej większej roli. To nawet lepiej – na razie nie widzę w serialu miejsca na to, by skupiać się i na jej podbojach miłosnych. Jak na element mający na celu wyłącznie wywoływanie pikantnych sugestii, nastolatka radzi sobie bardzo dobrze.
Warto również wspomnieć o tym, że relacja Jacka i Ernesta wkracza na nieco inny poziom – a przynajmniej z punktu widzenia tego drugiego. Podczas sceny orgii otrzymaliśmy wyraźną sugestię, że tajemniczy Ernest czuje pewną fascynację względem młodego Parsonsa, co może zwiastować pewne utrudnienia. W zestawieniu z Ernestem, Jack wydaje się zupełnie niepodejrzliwy, niewinny, a czasem i naiwny – dzięki zarysowaniu sytuacji z drugiej perspektywy widzimy to bardzo wyraźnie. Cenne jest, że twórcy pokazują nam świat i oczami Jacka i oczami Ernesta - daje to pełny ogląd sytuacji i jednocześnie podbudowuje sylwetki obu panów o nowe spostrzeżenia. Wiedząc, że Ernest ma do wykonania pewną misję, można łatwo odczuć pewien rodzaj niepokoju o dalsze losy zagubionego w nowej rzeczywistości Jacka. Ponownie budzi to duże nadzieje na przyszłość – mam nadzieję, że twórcy w kolejnych epizodach rzeczywiście położą większy nacisk na fabułę bieżącą, bo póki co serial balansuje na cienkiej granicy i nie potrzeba wiele, by zaczął nużyć. Powłóczysta i tajemnicza atmosfera może być atutem, jednak w nadmiarze efekt czasem bywa zgoła przeciwny.
W dalszym ciągu podoba mi się klimat, jaki oferuje produkcja. Wszystkie detale scenografii i kostiumy pozwalają uwierzyć, że to rzeczywiście lata 30. ubiegłego wieku. Bardzo pozytywnie odebrałam też wplecenie do fabuły słuchowiska o wojnie z Marsjanami, które w radiu czytał Orson Welles – ot, mały easter egg i jednocześnie bardzo zgrabne nawiązanie do futurystycznych wizji głównego bohatera. Te drobne elementy budują bardzo spójny i dobrze przemyślany serial – potrzeba jednak cierpliwości i odpowiedniej wrażliwości, by dostrzec je spod powolnej często akcji.
W tym tygodniu Strange Angel notuje niewielki spadek. Choć obydwa epizody miały swoje mocne i ciekawsze momenty, za dużo było w nich przestojów i dyskusji. Prace nad rakietami zupełnie odłożono w kąt, w związku z czym nie można na razie zawiesić oka choćby na eksperymentach (poza krótkimi pojedynczymi scenkami). Równowaga między dynamicznymi momentami na poligonie a osobistymi perypetiami Parsonsa zostaje tym samym zachwiana i od razu widać, że serialowi nie jest z tym szczególnie do twarzy. Mam nadzieję, że po metafizycznym epizodzie 5. z przytulaniem kaktusów i podróżami na księżyc teraz znajdzie się miejsca także na nieco bardziej przyziemną akcję. Za dwa minione odcinki ode mnie 6/10.
Źródło: zdjęcie główne: CBS
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat