foto. materiały prasowe
Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina to projekt, który bez wątpienia wziął fanów z zaskoczenia. Już nie chodzi tylko o to, że nie było żadnych materiałów zapowiadających premierę, ale nie było nawet informacji na temat tego, co ostatecznie dostaniemy z udziałem Szczurów. W plotkach podawano, że Netflix planuje nakręcony materiał pociąć i zaimplementować do głównego serialu Wiedźmin, a także pojawiała się wersja wydarzeń, która oznaczałaby przemontowanie serialu na wersję filmową. I ostatecznie wybrano scenariusz numer dwa, a produkcja trafiła do oferty serwisu razem z 4. sezonem Wiedźmina.
Ze względu na skomplikowane i pełne perturbacji kulisy mogłoby się wydawać, że finalnie film o Szczurach będzie katastrofą. Muszę przyznać, że nic takiego nie ma miejsca i jestem tym faktem zaskoczony, bo siłą rzeczy spodziewałem się czegoś na poziomie innego miniserialu z netflixowego uniwersum, czyli Wiedźmin: Rodowód krwi. Ostatecznie wyszedł film na poziomie głównego serialu, z tą różnicą, że przynajmniej od początku do końca twórcy są świadomi tego, że koncept na całość jest niesamowicie prosty i nie ma potrzeby go nadmiernie komplikować. Jest to zatem pozytyw, ale jednocześnie to oznacza, że w zaprezentowanej historii jest minimum światotwórstwa i twórcy operują na prostych schematach. Bohaterowie z hanzy Szczurów nie są pogłębieni charakterologicznie – wyjątkami są Mistle i Asse, ale cała reszta ma określone jedno zadanie i trzyma się go od początku do końca, by zawiązywać akcję i prowadzić ją w rozsądnym tempie.
Jest to bez wątpienia seans bezbolesny, bo nie uświadczycie tutaj absurdalnie złych i paskudnie zrealizowanych scen akcji, a dialogi choć przez większość czasu są sztuczne, to bolą jedynie w kilku momentach. Szczególnie, gdy trzeba przypomnieć widzom, w jakim świecie rozgrywa się akcja, więc rzucane są znajome nazwy krain lub związuje się wątek napotkanego wiedźmina z opowiadaniem ze Strzygą. To na poziomie fabularnym, bo cała reszta świata przedstawionego jest dość generyczna i przypominać może wszystko, co związane jest z pierwszym lepszym fantasy, ale na pewno nie ze światem Wiedźmina. To jednak problem znacznie szerszy i wykraczający poza specjalny film o Szczurach.
Swoją drogą, trudno w ogóle rozpatrywać Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina w kategoriach filmu, bo trudno tutaj przyjąć autonomiczne kryteria dla właśnie typowo filmowej produkcji. Wszystko przez to, że nie ma tutaj typowej struktury, nie ma podziału na początek, wstęp i zakończenie, zatem czuć pewne szwy, które wynikają z przemontowania serialu na film. Co więcej, akcja rozpoczyna się od kontynuowania wydarzeń z 4. sezonu, gdzie pojawia się Ciri w towarzystwie Leo Bonharta. To właśnie opowieść o Szczurach, której dziewczyna nie zdążyła poznać i następuje retrospekcja rozgrywająca się sześć miesięcy wstecz. Historia jest niesamowicie prosta – grupa Szczurów pragnie zrobić skok, po którym mogą się znacząco wzbogacić, ale aby misja doszła do skutku, potrzebować będą pomocy starego i zmęczonego życiem wiedźmina.
Pamiętałem dawne doniesienia o tym, że w obsadzie projektu o Szczurach pojawić się ma Dolph Lundgren, ale w trakcie oglądania kompletnie o tym zapomniałem, więc nie ukrywam, ucieszyłem się widząc tego aktora w świecie Wiedźmina. Aktor ze swadą podszedł do swojej roli i wykonał swoją pracę solidnie. Powiela oczywiście masę schematów, podobnie jak cały ten film – najpierw dusi smutki sięgając po alkohol, potem wraz z towarzystwem młodej bandy nabiera werwy i pragnie jeszcze zrobić coś wielkiego w swoim życiu. Nie ma tutaj niczego skomplikowanego, nie ma tutaj miejsca na niuanse, wszystko to jest proste i wszystkie wolty fabularne odgadniemy bez pudła. Wiadomo, kto się poświęci, kto jaką drogę przejdzie (a niektóre postaci nie przejdą żadnej), nie będzie też zaskoczeniem, jaka jest tożsamość potwora skrywanego w lochach.
A jednocześnie, mimo tej prostoty, dzięki krótkiemu metrażowi, całość przebiega bez większych oznak cierpienia i objawów nudy. Momentami całość budzi nawet sympatię, bo nie ma tutaj takiego nadęcia jak w wątkach Yennefer i czarodziejek w głównym serialu, więc momentami bywa nawet wholesome i film daje kopa pozytywnej energii, gdy hanza z sympatią podchodzi do starego wiedźmina.
Jednak, chcąc trochę pochylić się nad otoczką filmu, to można zadać sobie pytanie: dla kogo zostało to zrealizowane? Szczury: Opowieść ze świata Wiedźmina to skrzyżowanie heist movie z Drogą powrotną z 2020 roku lub jakąś wariacją na temat Gran Torino. Widzieliśmy to tysiące razy, tylko tutaj zmieniono setting na generyczne fantasy. W przypadku Szczurów ograniczono do minimum jakiekolwiek niuansowanie ich przeszłości, badanie tematu wojny i konsekwencji idących za pożogą Kontynentu. W książkach Sapkowski nie poświęcał tej drużynie specjalnie dużo miejsca, ale spokojnie dałoby się to ciekawie eksplorować lub chociaż zarysować ich złożoną historię. Wystarczyłoby chociaż przez chwilę pokazać, że Giselher dezertuje z pola bitwy, że Iskra z jakiegoś powodu zostaje wygnana przez swój elfi lud, że Reef należała do armii Nilfgaardu, że Kayleigh miał jakąś ciekawsza historię niż tylko to, że potrafi produkować bomby. Przy Mistle i Asse postarano się o coś więcej, ale to też tylko kilka linijek więcej i są to bardzo proste tropy, które nie budują większej stawki.
Bohaterowie hanzy są zwyczajnie widzowi obojętni, a co gorsza, do przeciętności dołącza też zaplanowana intryga i cały napad zorganizowany przez Szczury. Jest trochę akcji, trochę wiedźmińskich znaków i pojawia się nawet Leo Bonhart, grany przez fenomenalnego Sharlto Copleya. Jeśli spodobał się Wam on w czwartym sezonie Wiedźmina, to tutaj nie powinniście być zawiedzeni. Zastanawiam się jednak, bo jest to rzecz przyzwoita mimo wszystko, ale dla kogo może być ona interesująca? Nie ma tutaj stargetowania pod młodzież, nie ma motywów i wątków mogących zainteresować widza dojrzalszego. Jest tu prosta przygoda do zobaczenia w towarzystwie konsumowanego obiadu. Zatem nawet jeśli seans nie boli i ma swoje naprawdę udane momenty, to jednak trudno nie mieć poczucia, że to jest kolejne w Hollywood rozwadnianie marki, bez ciekawego pomysłu i planu.
Poznaj recenzenta
Michał Kujawiński