Tacy jesteśmy: sezon 2, odcinek 14 – recenzja
Od pierwszego sezonu Tacy jesteśmy wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością, aż w końcu poznamy kulisy śmierci głównego bohatera, przeczuwając, że to będzie najbardziej wzruszający odcinek serialu. I nie pomyliliśmy się, bo ten długo wyczekiwany epizod zafundował widzom prawdziwy emocjonalny roller coaster, gdzie nie zabrakło łez, pokrzepiającego ciepła i zaskoczeń.
Od pierwszego sezonu Tacy jesteśmy wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością, aż w końcu poznamy kulisy śmierci głównego bohatera, przeczuwając, że to będzie najbardziej wzruszający odcinek serialu. I nie pomyliliśmy się, bo ten długo wyczekiwany epizod zafundował widzom prawdziwy emocjonalny roller coaster, gdzie nie zabrakło łez, pokrzepiającego ciepła i zaskoczeń.
Ten najbardziej oczekiwany przez widzów odcinek This Is Us rozpoczął się mocnym akcentem, bo od ucieczki rodziny Pearsonów z płonącego domu. Nawet jeśli wiedzieliśmy, że nikt poza Jackiem nie ucierpi w tym zdarzeniu, to i tak sceny grozy oglądało się z zapartym tchem. I to nie tylko dlatego, że dym wypełniający pomieszczenia mógł spowodować taką odruchową reakcję, ponieważ świetnie nakręcono bliskość ognia, ale także dzięki pełnej emocji w grze aktorów. Przerażenie i rozpacz bohaterów w zwolnionym tempie, gdy Jack nie wychodził z palącego się domu, skutecznie trzymały widzów w napięciu i niepewności, czy aby jednak nie zginie w pożarze. Gdyby to była rzeczywistość, nie miałby szans zejść na parter, gdzie ocalił przed ogniem najcenniejsze przedmioty oraz psa. Twórcom raczej chodziło o stereotypowe zachowanie ludzi, którzy w podobnych sytuacjach w pierwszej kolejności ratują rzeczy mające dla nich największą wartość sentymentalną. I to samo zrobił Jack, wynosząc album ze zdjęciami, kasetę czy wisiorek, co podkreśliło, jak kochającym człowiekiem był ten bohater, rodzina była dla niego najważniejsza. Ten gest chwytał za serce, choć jego skutki były katastrofalne.
Początek odcinka przysporzył sporo emocji, ale to była tylko przygrywka przed prawdziwym dramatem i łzami wzruszenia. Twórcy nie zdecydowali się, aby bezpośrednio pokazać Jacka podczas jego ostatnich chwil. Postanowili postawić widzów na miejscu Rebecci, która w jednej chwili zapewniała swoich bliskich, że wszystko jest z nim w porządku, a w kolejnej dowiedziała się, że jej mąż nie żyje. Wywarło to duże wrażenie, bo mina doktora mówiła wszystko, ale i tak serce się krajało, gdy próbował uświadomić Rebeccę o tej stracie. Sama Mandy Moore wcielająca się w tę postać też świetnie zagrała przemianę z kompletnego braku akceptacji tragicznej prawdy w rozpacz, gdy zobaczyła nieżyjącego Jacka. Były to niezwykle wzruszające momenty odcinka, choć jeszcze mocniej przeżywało się chwile, gdy Rebecca musiała wziąć się w garść i przekazać dzieciom tę straszną wiadomość. Natomiast scena z batonikiem była dziwna, co nawet później sama bohaterka skomentowała. Ale było w tym coś prawdziwego, ponieważ ludzie w szoku czasem zachowują się niewytłumaczalnie w obliczu różnych sytuacji, na które nie byli przygotowani. Tym samym serial znowu zrobił wrażenie swoim realizmem.
Tymczasem w teraźniejszości panowały raczej słodko-gorzkie nastroje. Każdy z członków rodziny Pearsonów obchodził rocznicę śmierci Jacka na swój sposób. Najbardziej ten dzień przeżywała Kate, która oglądała nagranie video, ale o mało co nie straciła kasety przez awarię magnetowidu. Jednak nie jej panika tutaj emocjonowała, ale przejmujące słowa, które powiedziała Toby’emu. Były pełne miłości i w piękny sposób utrwalały wizerunek Jacka, gdzie smutek ustąpił nadziei i pokrzepieniu. Co jakiś czas wspólne sceny Kate i Toby’ego w Tacy jesteśmy naprawdę potrafią zaimponować uczuciowością i bijącym od nich blaskiem. Tak dobrze one wypadły, że nawet telefoniczna rozmowa Rebecci z synem mocno przybladła, choć była sympatyczna. Poza tym spodziewałam się większych emocji podczas monologu Kevina przy drzewie. Można było wycisnąć więcej z tej sceny i jeszcze bardziej wzruszyć widzów.
Z pozoru najsłabiej prezentował się wątek Randalla, który organizował imprezę związaną z meczem Super Bowl. Jego entuzjazm wydawał się wymuszony w obliczu rocznicy śmierci Jacka, co trochę irytowało. Pogrzeb jaszczurki był tragikomiczny, ale też pozostawił pewną rysę, gdy Randall zaczął nieskładnie opowiadać o cierpieniu po stracie kogoś bliskiego. Mimo nieciekawego początku tego wątku, jego końcówka mogła się podobać w związku z niespodzianką, jaką zafundowali nam twórcy, którzy znowu zrobili widzom psikusa. Kilka odcinków wcześniej zasugerowali, że chłopiec czekający na nowych rodziców być może trafi do Pearsonów, a okazało się, że oglądamy futurospekcję z dorosłą Tess. Odwracając uwagę widzów telefonem od Dejy, zaskoczyli maksymalnie, tak jak to mieli w zwyczaju robić w pierwszym sezonie. Znakomicie im się to udało!
Super Bowl Sunday to oczywiście fantastyczny odcinek z silnymi emocjami, wzruszeniami, ale wcale nie okazał się tak traumatyczny, jak można było oczekiwać. Mimo to twórcy stanęli na wysokości zadania, a cała tajemnica śmierci Jacka została rozwiązana w satysfakcjonujący i poruszający sposób. Natomiast trudno ten epizod nazwać przełomowym, ponieważ w gruncie rzeczy nic nie zmienia, poza tym, że wyjaśniono zagadkę, która tak napędzała zainteresowanie historią rodziny Pearsonów. Nie sądzę, że oglądalność Tacy jesteśmy spadnie, ponieważ zdążyli ugruntować swoją pozycję wyjątkowej produkcji telewizyjnej i zyskać dużą bazę fanów. Jack umarł, ale serial ma wciąż wiele do zaoferowania, chociażby z rozwinięciem pomysłu z futurospekcjami, więc na pewno warto kontynuować oglądanie tej niezwykle emocjonalnej i życiowej historii!
Źródło: zdjęcie główne: Ron Batzdorff/NBC.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat