Tacy jesteśmy: sezon 4, odcinek 10 - recenzja
Po przerwie świątecznej Tacy jesteśmy powracają z solidnym odcinkiem, który jak zwykle jest pełen uczuć, ale nie posuwa zanadto fabuły do przodu. To zupełnie nie przeszkadza, ponieważ historia rodziny Pearsonów broni się sama i wciąż budzi duże zainteresowanie.
Po przerwie świątecznej Tacy jesteśmy powracają z solidnym odcinkiem, który jak zwykle jest pełen uczuć, ale nie posuwa zanadto fabuły do przodu. To zupełnie nie przeszkadza, ponieważ historia rodziny Pearsonów broni się sama i wciąż budzi duże zainteresowanie.
This is Us zawsze lubiło podtrzymywać uwagę widzów za sprawą różnych tajemnic fabularnych. Konsekwentnie się tego trzyma, a na rozwikłanie poszczególnych zagadek przyjdzie odpowiednia pora. Jednak wcześniej twórcy nieco nas pozwodzą. Z jednej strony to rozsądny i sprytny sposób myślenia, bo na przykład w przypadku wątku Kevina to się całkiem dobrze sprawdza. Nasz bohater zgodnie z postanowieniem, aktywnie zajął się poszukiwaniem kandydatki na żonę, a w konsekwencji spłodzenie potomka. Jest to nieco desperacki ruch, ale przynajmniej otrzymujemy dzięki temu kilka humorystycznych scen. Randka z Lizzy zakończyła się dość zaskakująco, niezręcznie i zabawnie, ale nie można odmówić romantyczności Kevinowi. Na uwagę zasługuje gościnny występ znanego muzyka, Johna Legenda, który z uczuciem odśpiewał piosenkę dla pary. W pewnym sensie przypomina to historię z serialu Jak poznałem waszą matkę, gdzie w obu przypadkach wiemy, że główny bohater osiąga swój cel.
Wiemy też, że dosyć szybko Kevin pozna swoją wybrankę serca, skoro za osiem miesięcy jego narzeczona będzie już w ciąży. Więc również twórcy nie czekali długo, aby podrzucić widzom trop, że może to być Sophie, która postanowiła zadzwonić do Pearsona. I jeśli mieliby się ponownie zejść miałoby to naprawdę wiele sensu. W tym wypadku powiedzenie, jaki ojciec taki syn, znalazłoby potwierdzenie w całkiem uroczy sposób. W końcu Kevin zakochał się w Sophie od pierwszego wejrzenia, tak jak Jack w Rebecce, co podkreślono w tym odcinku nie jeden raz. A poza tym takie proste rozwiązanie tej zagadki też byłoby bardzo w stylu This is Us. W każdym razie wciąż poruszamy się w strefie gdybania i domysłów, co jest pozytywnym objawem dobrze skonstruowanej historii.
Z drugiej strony trzymanie w tajemnicy niektórych istotnych informacji przestaje ekscytować poprzez rozciąganie ich w czasie, jak na przykład nienazwana choroba Rebecki. Tak naprawdę przestało to być ważne, ponieważ objawy jej przypadłości się nasilają, a dramatyczne skutki widzieliśmy już w futurospekcjach. Nawet bez nazwy tej dolegliwości możemy spodziewać się ciężkich chwil przeżywanych przez rodzinę Pearsonów. Na razie zaserwowano nam tylko nieprzyjemne spięcie między Randallem a Miguelem. To była poruszająca scena, ponieważ duże cierpienie i poczucie winy malowało się na twarzy obecnego męża Rebecki. Jon Huertas był tutaj naprawdę świetny, ponieważ reakcja bohatera na zarzuty pasierba wzbudzała współczucie. Jednak twórcy nie chcieli w tym odcinku zamknąć tego wątku w ponurych nastrojach, więc Rebecca podzieliła się pogodnym wspomnieniem z czasów, kiedy Randall był niemowlęciem. Serial, jak zwykle na polu ocieplania atmosfery i rozładowywania napięcia jest niezawodny.
Natomiast więcej emocji ze wspominek przyniosły retrospekcje Rebecki i Jacka. Zobaczyliśmy, jak negatywnie wpłynął na Pearsona ojciec bohaterki, co zaowocowało rozstaniem się pary. Przebiegło ono bardzo łagodnie i bez dramatyzowania, ale przynajmniej ich późniejsze zejście przyniosło silniejsze uczucia i radość. Natomiast cichą bohaterką tego wątku była matka Rebecki, która od serca porozmawiała z córką. To było dość zaskakujące, ponieważ ta postać kojarzy nam się raczej z niechęcią i uprzedzeniem do Jacka oraz różnicami pokoleniowymi. Jednak najważniejsze, że ich rozmowa o uczuciach do drugiej osoby była refleksyjna i szczera. Oczywiście wyznanie sobie miłości Jacka i Rebecki przyćmiło ten akt dobroci Janet, co nie może dziwić. Ale przyznam, że spodziewałam się większych emocji po tym ważnym momencie w ich związku.
Jednak największe zainteresowanie w tym odcinku budził wątek Damonów, gdzie Kate postanowiła wyjaśnić sprawę „przyjaciółki” Toby’ego. Jak to zwykle bywa w This is Us, pierwsze przypuszczenie, że ta postać ma romans na boku, nie było trafne, a problem jest głębszy, niż się wydawało. I możliwe, że nawet bardziej emocjonujący niż zdrada, a na pewno nie tak oczywisty i prosty. Z jednej strony Toby przyznający się, że jego własne dziecko powoduje u niego smutek i rozczarowanie, wzbudza negatywne uczucia względem tego bohatera. Z drugiej strony również współczucie i zrozumienie, bo może to wynikać z jego zmaganiami z depresją, przez co nie radzi sobie z presją bycia rodzicem. W każdym razie serial podejmuje temat ojcostwa wieloaspektowo i wielowymiarowo, co jest bardzo wartościowe dla całej historii. I podobnie, jak w przypadku Rebecki, z tym wątkiem również rozstajemy się z uśmiechem, widząc małego Jacka, który reaguje na migające światełka. Najwyraźniej serial jeszcze nie chce łamać serc widzom tym potężnym kryzysem w małżeństwie Damonów, bo na razie wiele wskazuje na to, że ich historia również nie potoczy się pozytywnie.
Light and Shadows to bardzo dobry, interesujący i emocjonalny odcinek. Mądrze buduje grunt pod kolejne trudne i dramatyczne wydarzenia w rodzinie Pearsonów. Chciałoby się jednak otrzymać więcej wyjaśnień niektórych zagadek w poszczególnych wątkach, ale mamy na to jeszcze dużo czasu do końca sezonu. W tym momencie najbardziej zaprząta myśli zaskakujący cliffhanger, w którym Randall natknął się na złodzieja w swoim domu. Niewątpliwie końcówka przykuła uwagę, dzięki czemu na kolejny epizod będziemy czekać z dużą niecierpliwością!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat