"Taśmy Watykanu" korzystają ze znanych i sprawdzonych schematów, próbując na nowo odkryć koło. W tym przypadku to wdzięczny dla twórców horrorów temat opętań i towarzyszących im egzorcyzmów. Robią to jednak na opak, mieszając teorie spiskowe i sceny akcji. Tym sposobem zamiast kina gatunkowego, operującego zaskoczeniem, dostajemy istny miszmasz, z którego nie wychodzi najzjadliwsze danie.
Punktem wyjściowym jest przeświadczenie, że Watykan ukrywa przed ludźmi prawdę o istnieniu licznych opętań, demonów i prób zejścia Antychrysta na ziemię. Ot, kardynał z wtajemniczonym wikarym oglądają jeden z przypadków młodej dziewczyny, która najprawdopodobniej została opanowana przez demona. Zanim jednak widz dowiaduje się czegoś więcej, poznaje główną sprawczynię całego zamieszania - Angelę. Kobieta-anioł, można rzec. Młoda, piękna, miła, wychowana, do tego ze świetnymi relacjami z ojcem i kochającym chłopakiem. Sielankowe życie uprzykrza kilka tajemniczych incydentów, które niezbyt trzymają się kupy, a które w ostateczności prowadzą do opętania Angeli. Żaden to jednak podrzędny demon, duch czy inne paskudztwo. Angela niczym Damien z filmu "Omen" będzie ciałem dla Antychrysta. Na szczęście do akcji wkroczy ojciec Lozano, były żołnierz, kapelan wojskowy i ogólnie luzak z tatuażami (o twarzy poczciwego Michaela Peny).
Momenty, w których "
The Vatican Tapes" są najbardziej atrakcyjne dla każdego amatora horrorów, to sceny, w których jest najbardziej kameralnie: pokazana zmiana Angeli, jej wewnętrzna walka, strach przed tajemniczymi dolegliwościami i powolne popadanie w obłęd, wreszcie opętanie. Wszędzie tam, gdzie reżyser próbuje szarżować, mieszając stylistykę gatunkową, dochodzi do brutalnego zderzenia ze ścianą. A twórca, Mark Neveldine, jeden z reżyserów "
Crank", uwielbia przyciskać gaz do dechy. Przy tym wszystkim miota się od jednego sposobu narracji do drugiego, samemu nie wiedząc, czy bliżej mu do "Egzorcyzmów Emily Rose", czy też wspomnianego już "Omenu".
[video-browser playlist="728678" suggest=""]
Tym sposobem dostajemy typowy film fabularny momentami zmieniający narrację na styl
found footage, dzięki czemu arsenał straszenia powiększa się. Ot, kilka scen niczym z "Paranormal Activity", żeby przejść do typowego szybkiego, niemal teledyskowego montażu. Pod koniec zaś całość przypomina "Omen" pełną gębą, a zamiast klimatycznych scen i niepokojenia widza dochodzą sceny rodem z Kinga. Dużo ognia, efektów specjalnych, krzyków, szczypta aramejskiego i mamy moc Antychrysta. Bez ładu to i składu.
Nie pomagają grający na jedno kopyto aktorzy. Najwięcej daje z siebie Olivia Taylor Dudley, ale wtórujący jej partnerzy są albo zmęczeni, albo nie widzieli sensu w staraniu się. Dougray Scott gra ojca wojskowego, trudnego do współpracy, surowego, ale też sprawiedliwego, bezgranicznie kochającego córkę. John Patrick Amedori jako Pete jest z jednej strony wyluzowanym, z drugiej zaś odpowiedzialnym facetem. Najmniej pasuje tutaj Michael Pena, który nie dość, że jest byłym żołnierzem, to jeszcze wierzącym księdzem z poczuciem misji, który 24 godziny na dobę znajduje się w szpitalu, zakładzie psychiatrycznym - zawsze w odpowiednim miejscu i czasie.
Czytaj również: TOP 10: Filmowe opętania
Historia ukazana w "
The Vatican Tapes", choć trąci banałem, ma kilka ciekawych zwrotów, które giną przykryte niedorzecznościami. Fabuła się nie klei, dialogi są znośne, choć te w Watykanie zakrawają o podniosłe, patetyczne przemowy, które bardziej śmieszą. Zresztą za każdym razem, gdy reżyser sięga po teorie spiskowe, widz z uśmiechem politowania próbuje przełknąć kolejne niedorzeczności. Największy zarzut można mieć jednak do rozłożenia samej akcji. Film nie dość, że długo się rozkręca, to sam nie wie, czy chce być wprowadzeniem do czegoś większego, czy oddzielną, zamkniętą historią. Jako to pierwsze jest za mało ciekawy, by stworzyć serię. Jako to drugie ponosi sromotną klęskę. Dobrze zarysowany, choć mocno naciągany pierwszy akt, nieźle poprowadzony drugi, wreszcie niemal całkowity brak trzeciego, zmasakrowanego przez średnio udany cliffhanger - wszystko to każe zastanawiać się, czy Mark Neveldine jest aby odpowiednią osobą do robienia horrorów. Chyba jednak nie. "
The Vatican Tapes" to film wtórny, nieznający własnej tożsamości i niepotrafiący ustalić, czym tak właściwie ma być. Sztampa i nuda.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h