„Teen Wolf”: sezon 4, odcinek 10 i 11 – recenzja
Teen Wolf odkrył swoje karty i dokładnie wyjaśnił znaczenie fabularne 4. sezonu. Nie jestem jednak do końca pewny, czy jest ono satysfakcjonujące.
Teen Wolf odkrył swoje karty i dokładnie wyjaśnił znaczenie fabularne 4. sezonu. Nie jestem jednak do końca pewny, czy jest ono satysfakcjonujące.

Teen Wolf pokazał osobę Benefactora w cliffhangerze poprzedniego odcinka. Było to spore zaskoczenie, nie do końca jednak pozytywne, bo postać Meredith (Maya Eshet) jest prawdopodobnie ostatnią osobą, którą mogliśmy podejrzewać. I właśnie ten wybór wzbudza mieszane odczucia: z jednej strony zaskoczenie i niedowierzanie, ale z drugiej rozczarowanie, bo to trzecioplanowa, nijaka postać, która nie wzbudza żadnych emocji.
Co prawda pomysł na wyjaśnienie motywów Benefactora jest dobry i interesujący, ale to nie niweluje całego niesmaku wywołanego wyborem Meredith. Wygląda to, jakby Jeff Davis od początku planował w tej roli obsadzić Petera (Ian Bohen), ale by nie było tak zwyczajnie i sztampowo, pobawił się konceptem, chcąc zaskoczyć i dodać świeżości. I to udaje się połowicznie - rola Meredith w tym wszystkim tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, bo i tak w centrum stoi Peter.
W obu odcinkach trochę zaczyna męczyć postać Liama (Dylan Sprayberry), który po starciu w szpitalu przeżywa emocjonalne katusze. Nie jest to zbyt ciekawe, a po jakimś czasie staje się wręcz nudne. Zbyt przeciągany wątek, który wiele nie wnosi, bo i tak zainteresowanie widza koncentruje się na czymś innym. Szkoda, bo choć w założeniu problemy Liama powinny poprawić jego wyrazistość i osobowość, tak naprawdę zrażają do tej postaci.
[video-browser playlist="633370" suggest=""]
Najgorszym elementem jest tym razem akcja. Całe starcie z zabójcami jest okrutnie chaotyczne, mało kreatywne i siłą rzeczy nudne. Trudno emocjonować się, gdy nie czuć zagrożenia życia bohaterów, walka jest pozbawiona pomysłu, a wielki finał nie oferuje satysfakcji. Sam wątek Benefactora świetnie napędzał ten sezon, ale jego finalizacja w "Monstrous" rozczarowuje.
Jak 10. odcinek wzbudza mieszane odczucia, tak 11. porywa w dobrym stylu. Jest sporo dobrego humoru za sprawą Stilesa, intrygi dzięki knuciu Petera oraz emocji dzięki cliffhangerowi. Zachowanie Kate Argent wydaje się naturalne i zrozumiałe, bo w końcu Scott (Tyler Posey) też sporo jej krwi napsuł. Jednak sam motyw przemiany go w berserka daje widzom dwie ważne rzeczy: po pierwsze - wiemy na pewno, że nie są to jakieś mityczne istoty, tylko zwyczajne poddane jakiemuś niecodziennemu zabiegowi. Po drugie - sam zabieg jest wyśmienity z uwagi na budowę emocji w finale. Jeśli twórcy dobrze go poprowadzą, dramatyzm powinien być ogromny, a przez to odcinek nie ma prawa rozczarować.
Zobacz również: Walcz z demonami. Plakat 10. sezonu "Nie z tego świata"
Teen Wolf to nadal serial dobry, który po prostu doczekał się rozczarowującego zakończenia historii. Być może to wina twórców, którzy poprzednimi sezonami przyzwyczaili mnie do czegoś lepszego, świeższego i po prostu ciekawszego.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/




naEKRANIE Poleca
ReklamaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1991, kończy 34 lat
ur. 1974, kończy 51 lat
ur. 1980, kończy 45 lat

