Teen Wolf: sezon 6, odcinek 3 – recenzja
Teen Wolf serwuje kolejny dobry odcinek, ale niestety jest to tylko dobry odcinek. Po świetnej premierze sezonu oczekiwania wobec kolejnych epizodów były bardzo wysokie. Twórcy dostarczają nam odcinki stanowiące przyjemną rozrywkę, jednak niestety nie na takim poziomie jak pierwszy epizod. To z kolei nie pozwala czerpać pełni przyjemności z seansu, ponieważ cały czas z tyłu głowy pojawia się myśl, że mogło być o wiele lepiej, niż tak jak to obecnie widzimy na ekranie. Nie oznacza to bynajmniej, że jest tragicznie czy źle - po prostu nie jest aż tak dobrze, jak byśmy chcieli.
Teen Wolf serwuje kolejny dobry odcinek, ale niestety jest to tylko dobry odcinek. Po świetnej premierze sezonu oczekiwania wobec kolejnych epizodów były bardzo wysokie. Twórcy dostarczają nam odcinki stanowiące przyjemną rozrywkę, jednak niestety nie na takim poziomie jak pierwszy epizod. To z kolei nie pozwala czerpać pełni przyjemności z seansu, ponieważ cały czas z tyłu głowy pojawia się myśl, że mogło być o wiele lepiej, niż tak jak to obecnie widzimy na ekranie. Nie oznacza to bynajmniej, że jest tragicznie czy źle - po prostu nie jest aż tak dobrze, jak byśmy chcieli.
W trzecim odcinku Teen Wolf twórcy postanawiają nam przedstawić kolejnego złoczyńcę tego sezonu. Podobnie jak w poprzednich seriach, tak i tutaj stwierdzono, że jeden wątek przewodni to za mało i warto prowadzić ich więcej. Założenie samo w sobie dobre, jednakże bardzo szybko może okazać się zgubne. Zwłaszcza że oba wątki zapowiadają się niezwykle ciekawie, więc szkoda by było, gdyby któryś z nich był zaniedbywany i rozwijany po macoszemu. Do tej pory wychodziło to dość dobrze, a więc i tutaj nie powinno być z tym problemu.
Sama prezentacja nowego przeciwnika bohaterów jest sprawnie zrealizowana i potrafi zainteresować. Rozgrywając się póki co na drugim planie, stanowi frapujące uzupełnienie głównej osi fabularnej i pozwala na eksploatacje postaci, które w przeciwnym razie mogłyby zostać zepchnięte na zaplecze, oczekując na okazje do wykazania się. Pete Ploszek jak dotąd w swojej roli prezentuje się dobrze, nadając swemu bohaterowi odpowiedniej lekkości, przez co ogląda się go z przyjemnością i zaciekawieniem. Co prawda z panem Garrettem Douglasem mieliśmy już przyjemność się spotkać, aczkolwiek wtedy został on określony innym przydomkiem, a mianowicie „Der Soldat”. Tajemnica okrywająca jego historię oraz jego dotychczasowe poczynania, intryguje i wyzwala chęć śledzenia dalszego rozwoju wydarzeń.
W wątku głównym dzieje się niby wiele, ale sama fabuła niezbyt posuwa się do przodu. Scott, Lydia i Malia starają się ustalić, co oznacza odkryte słowo Stiles, sięgając do różnych źródeł. Wszelkie próby nie odnoszą jednak zamierzonego skutku. Bohaterowie nadal nie odkrywają, kto został im odebrany, lecz zdobywają drobne wskazówki, które zapewne niedługo doprowadzą ich do rozwiązania tajemnicy. Poczynania Prawdziwego Alfy oraz jego stada pozawalają nam lepiej poznać przeszłość i rodzinne więzi szeryfa Stilinskiego. Stanowi to interesujące rozwinięcie tej postaci, która cały czas ewoluuje.
Nie da się ukryć, że zniknięcie Stilesa znacząco wpłynęło na wizerunek serialu. Całość nadal ogląda się dobrze i ze sporym zaciekawieniem, aczkolwiek nie da się uciec przed uczuciem, że nie jest to kompletny obrazek i bez obecności jednej z najważniejszych postaci, to już nie jest to samo. Serialowa rzeczywistość sprawia wrażenie, jakby została wykreowana na skutek podróży w czasie i utworzenia alternatywnej rzeczywistości. Niby istnienie młodego Stilinskiego zostało wymazane, podobnie jak wszystko co z nim związane. Jednak wydaje się, że nie ma to wpływu na wydarzenia czy też interakcje między bohaterami. Mało prawdopodobna wydaje się tak zazębiona relacja pomiędzy Scottem a szeryfem bez istnienia Stilesa, zwłaszcza, że ten drugi jest świadomy świata nadnaturalnego oraz prawdziwych tożsamości członków stada Scotta. Mam nadzieję, że zostanie to wyjaśnione w kolejnych odcinkach. Największą zagadką wydaje się być jednak obecność zmarłej żony szeryfa Caludii wśród żywych bohaterów.
Dobrze prowadzony jest także wątek poświęcony młodej części obsady. Twórcy starają się powierzać coraz większą rolę Liamowi, przygotowując go do funkcji przywódcy. Stworzył on swego rodzaju swoje stado, składające się z Hayden, Coreya i Masona. Prosperuje to całkiem dobrze, nie przynudzając i nie sunąc po utartych schematach. Wydarzenia rozgrywające się na imprezie pokazują brak doświadczenia w ich działaniach i to jak wiele muszą się oni jeszcze nauczyć. Skutki starcia z Jeźdźcem Widmo mogą zostać ciekawie rozwinięte w kolejnym odcinku i doprowadzić do interesującej konfrontacji.
Odcinek Sundowning prowadzony jest umiejętnie i bez większych zastrzeżeń. Całość prezentuje zadowalający poziom, jednak wrażenie, że to tylko część tego, na co stać twórców nie pozwala w pełni docenić przedstawienia ukazanego na ekranie. Oczywiście dostarcza to rozrywkę na przyzwoitym poziomie, ale bez wątpienia można lepiej. Możliwe, że wpływ na to ma absencja Stilesa, który jest kluczowym elementem produkcji i spaja on całość. Może być też tak, że twórcy mają w zanadrzu mocne i pełne emocji wydarzenia, przed którymi chcą dać nam ochłonąć po intensywnej premierze.
Poznaj recenzenta
Maciej LehmannDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat