The 100: sezon 7, odcinek 10 - recenzja
Im bliżej końca The 100, tym wszystko staje się dziwnie sztampowe i pozbawione ikry kreatywności, którą serial nie raz prezentował.
Im bliżej końca The 100, tym wszystko staje się dziwnie sztampowe i pozbawione ikry kreatywności, którą serial nie raz prezentował.
Wydarzenia w Sanktuarium to najsłabszy wątek 7. sezonu The 100 i ten odcinek tego nie zmienia. Wszystko jest za bardzo oczywiste, przewidywalne i przez to też nudne. Sheidheda robi wszystko to, czego można było oczekiwać: krok po kroku, bez żadnych zaskoczeń, ciekawych pomysłów czy nietuzinkowych rozwiązań. A do tego aktor go grający z każdą minutą coraz bardziej szarżuje, przez co postać staje się karykaturalna. Jego walka z Indrą jest przynajmniej efekciarska i ciekawa, ale szybko choreograficznie spaprana - tak jak można uwierzyć w umiejętności Indry, tak banalność pomysłu dającego zwycięstwo Sheidhedzie pozostawia zbyt wiele do życzenia. Przez to też znaczna część odcinka jest po prostu nudna i nie potrafi zaangażować, bo obserwujemy historię tworzoną po linii najmniejszego oporu.
Tym razem na Bardo nie jest inaczej. Wiemy już, czemu Clarke jest ważna, choć tak naprawdę nie jest, więc twórcy starają się sztucznie nadać znaczenie postaci, która w 7. sezonie praktycznie nie występuje. Jest to problem, bo przez to na pierwszy plan wysuwają się Echo i Hope, których zachowania negatywnie podkręcono do irytujących skrajności. Po oglądaniu The 100 można odnieść wrażenie, że Jason Rothenberg, showrunner tej produkcji, nie ma wiary w ludzkość, dlatego chce wszystkich zabić. Tylko na tym etapie staje się to karykaturą podejścia, które kiedyś podkreślało w sposób przemyślany utratę człowieczeństwa. Tutaj Echo chce zabić wszystkich z zemsty, a gdy ostatecznie tego nie robi, Hope przejmuje temat i jej zachowanie nie ma żadnego sensu. Jasne, może nie oczekiwałbym po bohaterach myślenia o tym, jak niewielu ludzi zostało przy życiu, więc zabijanie ich na ślepo jest idiotyczne, ale jakakolwiek refleksja na tym etapie serialu, po tym wszystkim, co te postacie przeżyły i zrobiły, byłaby mile widziana. Przecież było mówione, że chcą zacząć od nowa - ta planeta ma pozwolić im nie popełniać błędów z przeszłości, a wszystko idzie tym samym nudnym już torem. To staje się problemem, bo twórcy nie mają nic nowego do zaproponowania - tylko wałkują to, co już wyraźnie się wypaliło. A śmierć Diyozy niczego nie zmienia na ten moment, ale może da do zrozumienia, że jej ofiara miała określony cel. Wątpię jednak, bo Echo i Hope stały się niewymiernie irytującymi postaciami, których charakter i osobowość wyparowały pod naporem oczywistych zagrań. Szkoda w tym momencie zmarnowania potencjału takiego aktora jak Neal McDonough.
Mogą się podobać sceny rozmowy Shepherda z Gabrielem. Ich filozoficzna dysputa przynajmniej mówi co nieco o motywacjach obu. O tym, co ich napędza i do czego zmierzają. A biorąc pod uwagę odkrycie błędnej interpretacji tekstu kosmitów, można mieć nadzieję, że w tym wszystkim jest jakiś as w rękawie, który zaskoczy. Oczywistym zakończeniem, biorąc pod uwagę wszystkie dane na temat The 100, będzie śmierć wszystkich. Skoro jednak nie chodzi o Ostatnią Wojnę, to o co? Być może ostatnie dwa odcinki w końcu wyciągną z tego konceptu coś więcej.
Przeciętny odcinek The 100, w którym scenarzyści za bardzo popadają w skrajność w zachowaniach bohaterów, zapominając o tym, co sprawiło, że ten serial stał się tak dobry i tak popularny.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat