The 100: sezon 7, odcinek 7 - recenzja
The 100 jest dość nierówny w 7. sezonie. Z jednej strony oczywistości i nuda, z drugiej ciekawy wątek, który zasługuje na więcej czasu ekranowego.
The 100 jest dość nierówny w 7. sezonie. Z jednej strony oczywistości i nuda, z drugiej ciekawy wątek, który zasługuje na więcej czasu ekranowego.
The 100 kompletnie nie ma pomysłu na wątek w Sanktuarium. Dostajemy pasmo sztampowych rozwiązań. Wszystko jest okropnie przewidywalne i pozbawione pazura. Nowy Russell chce odzyskać władze? Każdy to wie od chwili, gdy dawny dowódca przejął jego ciało. Bandyci chcą zemsty? Oczywistość. Nie ma w tym za grosz emocji, ciekawych pomysłów. Tak jakby scenarzyści po prostu szli konsekwentnie do jakiegoś celu, który na obecną chwilę jest bardzo oderwany od reszty The 100. To stanowi problem, bo nie czuć związku pomiędzy wątkami, a wręcz kwestia Sanktuarium wydaje się wymuszona i zbyteczna. Nic co wydarzyło się w 7. odcinku nie jest atrakcyjne i zasadniczo nic nie wnosi. Dostajemy coś, co mogliśmy przewidzieć kilka odcinków temu. I to w dość przeciętnej formie.
Dlatego można odnieść wrażenie, że The 100 w 7. sezonie to dwa różne seriale. Wątek na Bardo wydaje się całkowicie oderwany od tych wydarzeń i przez to też jest o wiele ciekawszy. Widać po prostu, że skupienie się na tej grupie bohaterów daje interesującą historię z ciekawymi pomysłami i intrygującym sposobem dawkowania informacji. Zwłaszcza ciekawi, do czego kluczem jest Clarke? Obudzenie głównego zbawcy czy kim jest ten człowiek może obiecywać, że sytuacja nabierze tempa w kolejnych odcinkach.
Dobrze wypada relacja Diyozy z Hope, przynajmniej pod kątem jej budowy. Biorąc pod uwagę, ile minęło czasu i jak życie zmieniło córkę bohaterki, wszystko ma sens i idzie odpowiednim torem. Problem jest w momencie, gdy aktorka grająca Hope musi wykrzesać z siebie emocje. Cóż, sztuczność bije po oczach. To taki moment, gdy reżysersko ktoś nie poprowadził aktorów odpowiednio, bo trzeba było z takiej sceny wyciągnąć o wiele więcej.
Mam problem z Echo. Ta "nowa" wersja bohaterki wciąż jest popisem totalnych skrajności bez żadnego umiaru, pomysłu czy sensu. Nie wspominając o emocjach. Ta ostatnia scena z zrobieniem sobie nacięć na twarzy miała... pokazać, jaka jest twarda? Twórcy wprowadzili to tak nagle po domniemanej śmierci Bellamy'ego, że nie przekonuje. Nawet ten moment, gdy Octavia zmusza ją przytuleniem do poradzenia sobie z emocjami. To problem, bo w takich momentach The 100 wymaga od aktorów jakichś emocji, z którymi wyraźnie sobie nie radzą.
Clarke pojawia się na chwilę i można uznać, że w jakimś stopniu w końcu zacznie odgrywać większą rolę w tym sezonie. Na razie można uznać ją za postać epizodyczną (przyczyny tego stanu to inna historia). Niby wszystko jest na miejscu, ale przez taką decyzję i inne niekorzystne rozwiązania 7. sezon wiele traci. Oby 8. odcinek, będący zarazem pilotem potencjalnego spin-offa, pokazał, że ta marka ma w sobie jeszcze jakąś energię.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat