The ABC Murders – recenzja miniserialu
The ABC Murders to nowy serial bazujący na powieści autorstwa Agathy Christie. Jak wypadła produkcja? Oceniam bez spoilerów.
The ABC Murders to nowy serial bazujący na powieści autorstwa Agathy Christie. Jak wypadła produkcja? Oceniam bez spoilerów.
Hercules Poirot to słynny detektyw z powieści Agathy Christie. Rok temu mieliśmy okazję oglądać jego nowe wcielenie w wykonaniu Kennetha Branagha (Murder on the Orient Express), zaś teraz pałeczkę przejął John Malkovich, który kreuje postać zupełnie inaczej. Poza wyraźnym francuskim akcentem i pewną manierą, między tymi dwoma postaciami na próżno szukać znaczących podobieństw – twórcy postanowili dać sobie nieco więcej swobody w kreowaniu nowej postaci, często odchodząc także od książkowego pierwowzoru, a to z kolei może wywoływać różne reakcje. Zagorzali fani Poirota z powieści Agathy Christie, a także ci mający w głowie obraz Davida Sucheta, mogą być odrobinę zaskoczeni pomysłem na nowego Poirota oraz na całą jego genezę – przed seansem polecam zatem na umiarkowane odcięcie się od książki i pozwolenie historii na to, by toczyła się własnym torem. Serial The ABC Murders jest bowiem produkcją bardzo klimatyczną, której warto dać szansę.
Główny nurt fabularny toczy się wokół tajemniczego mordercy, który zabija przypadkowe osoby w kolejności alfabetycznej, posługując się do tego rozkładem jazdy pociągów jak i samymi nazwami stacji kolejowych w Wielkiej Brytanii. Serial został rozplanowany tak, żebyśmy my jako widzowie byli obecni przy każdej ze zbrodni i wraz z Poirotem próbowali dociec prawdy - z uwagi na krótki wymiar czasowy produkcji (serial składa się tylko z trzech odcinków), pierwsze morderstwa wydarzają się jedno po drugim już w pierwszym odcinku. Na początku rzeczywiście daje to wrażenie pewnej dynamiki, jednak akcja w wielu momentach nieco wyhamowuje i momentami wkradają się do niej niepotrzebne dłużyzny. W każdym z odcinków powracamy do tajemniczych scen retrospekcji na zapłakane oczy chłopaka, czy kawę przelewającą się z filiżanki – obrazy zupełnie ze sobą niezwiązane i tak naprawdę niewiele nam mówiące mają złożyć się w całość dopiero w trzeciej części serialu, a ich obecność przez cały czas jego trwania to w zasadzie taki teaser kulminacji. Moim zdaniem nieszczególnie jest on potrzebny, a na pewno nie w aż takim natężeniu – powracanie do tych samych scen w obrębie jednego odcinka w pewnym momencie zaczyna trochę razić.
Choć serial jest ściśle związany z tematyką kryminalną, w tym wszystkim najbardziej liczy się aspekt psychologiczny, nie same zbrodnie czy walka z czasem w ściganiu winnego - jeśli szykowaliście się na pełen napięcia thriller, ta propozycja może nie spotkać się z waszymi oczekiwaniami. Tutaj intryga jest wyraźnie wyczuwalna, ale akcja toczy się do przodu raczej wolno i spokojnie, dobrze korespondując z refleksyjną i momentami egzystencjalną naturą produkcji. Duże znaczenie ma tu także fakt kryzysu, jakiego doświadcza Poirot – nasz detektyw jest już stary, zmęczony życiem, według wielu już nie tak błyskotliwy... Czasem jego przygnębienie aż za bardzo daje się we znaki i jedyne, co rzuca się w oczy to posępność i depresja głównego bohatera - nowe morderstwo może i wzbudza w nim jakąś iskierkę do działania, ale ani przez moment nie widzimy tu człowieka, który w nowej sprawie kryminalnej czuje się jak ryba w wodzie. Przeciwnie, Poirot snuje się między kadrami, odbierając kolejne morderstwa coraz bardziej osobiście i okazując się zbyt powolnym w porównaniu do przebiegłego zabójcy. I choć moim zdaniem pomysł na taką kreację faktycznie jest ciekawy, w pewnym sensie jest mi szkoda, że poznajemy już tego starszego bohatera – przytoczona w serialu skrócona geneza postaci nie okazuje się bowiem na tyle satysfakcjonująca, byśmy bez żadnych pytań zaakceptowali jego obecną postawę. Chciałoby się wiedzieć, czego doświadczył i jak przebiegała jego dotychczasowa kariera - serial nie odpowiada na te pytania, lub czyni to tylko wymijająco, więc osoby niezaznajomione z książkami mają przed sobą tak naprawdę wycinek z życiorysu bardzo doświadczonego człowieka. Tak naprawdę detektywem mógłby być tutaj każdy - skoro serial tylko wyrywkowo skupia się na tej ikonicznej postaci, niedosyt jest wyraźnie odczuwalny.
Malkovich jest moim zdaniem znakomitym wyborem, jeśli chodzi o główną rolę – ten smętny i duszący w sobie wiele żalu Poirot w jego wykonaniu przekonuje mnie już od pierwszych minut serialu. Aktor przemyca w swojej kreacji ogrom trudnych emocji – nie musi nawet mówić czy działać, żebyśmy z samej jego mimiki wychwycili jego aktualny stan psychiczny. To, co maluje się na jego twarzy i w samym spojrzeniu, wyraża więcej niż słowa – w stu procentach kupuję tę rolę i chylę czoła przed aktorem, bo wykonał kawał dobrej roboty. Być może jest to inny Poirot niż ten, do którego przywykliśmy z książek czy produkcji sprzed lat, jednak rozpatrując tę kreację niezależnie, mamy tu do czynienia ze znakomitą grą aktorską. W obsadzie pojawia się jeszcze wiele głośnych nazwisk, jednak nie wybijają się one na pierwszy plan - Rupert Grint w roli nieco cynicznego detektywa Crome’a jest raczej mało charyzmatyczny i momentami wręcz stereotypowy, a duet Crome-Poirot nie przedstawia tak naprawdę żadnej ekranowej chemii. Na plus za to kreacja Eamona Farrena, który wciela się w drugiego głównego bohatera tej produkcji – w scenach, w których gra całym ciałem, należą mu się rzeczywiście słowa uznania.
Jeśli chodzi o samą płaszczyznę techniczną, trzeba zaznaczyć, że serial jest niezwykle klimatyczny - tutaj każdy pojedynczy kadr przenosi nas tak naprawdę do pierwszej połowy ubiegłego wieku. Twórcy położyli duży nacisk na scenografię, kostiumy i samą muzykę, co wspólnie tworzy bardzo wdzięczny, przykuwający oko obrazek. Ważne są także detale - w tym też otwierająca całą serię maszyna do pisania, której dźwięki momentami przypominają wystrzały z broni palnej oraz tory kolejowe, które stanowią ważny element czołówki. Realizacja jest na bardzo wysokim poziomie i już samo to wpływa na zainteresowanie tym, co dzieje się na ekranie – na tego typu fabuły zwyczajnie chce się patrzeć.
The ABC Murders to serial psychologiczny, pełen metafor i symboli, a niekoniecznie wartkiej akcji – z perspektywy finału poprzednie wydarzenia zaczynają nabierać dodatkowego znaczenia, więc tak naprawdę przy pierwszym seansie wiele można przegapić. Mam uwagi do scenariuszowych niedopowiedzeń, które rzeczywiście sprawiają, że po seansie można czuć niedosyt, jeśli chodzi o wiedzę na temat głównego bohatera. Na początku serialu - niczym nadmuchiwana bańka - narasta tajemnicza otoczka wokół głównej postaci i w pewnym momencie robi się tego zwyczajnie za dużo - tym bardziej, że scena finałowa nie jest w pełni satysfakcjonująca i wciąż pozostawia po sobie wiele niewiadomych. Gdyby jednak odciąć się od genezy Poirota i potraktować go jako przypadkowego detektywa oraz skupić się tylko na tej konkretnej historii jako niezależnym epizodzie kryminalnym, jest całkiem dobrze - seans upływa przyjemnie, a historia jest świetnie zrealizowana i jeszcze lepiej zagrana. Trzyodcinkowy format pozwala na szybkie zaznajomienie się z propozycją, więc tak naprawdę serial można pochłonąć na raz. Jeśli lubicie klimatyczne produkcje, powroty do początku XX wieku i psychologiczne aspekty gry w kotka i myszkę, być może dacie się przekonać. Ode mnie 6.5/10.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat