„The Evil Within”: Psychodeliczna niemoc – recenzja
Shinji Mikami zapewniał, że wróci z grą, którą wszyscy zapamiętają na długo. I tak też się stało, tylko nie wszyscy pragnęli tego, co w The Evil Within otrzymali.
Shinji Mikami zapewniał, że wróci z grą, którą wszyscy zapamiętają na długo. I tak też się stało, tylko nie wszyscy pragnęli tego, co w The Evil Within otrzymali.
Shinji Mikami, ojciec serii Resident Evil, został zapamiętany głównie dzięki Resident Evil 4 - grze, która 10 lat temu była bezsprzecznym hitem. Teraz chciał powtórzyć sukces sprzed lat z The Evil Within, szybko jednak orientujemy się, że do hitu tej grze bardzo daleko. The Evil Within wiele "pożycza" - żeby nie powiedzieć wprost kopiuje - od swego starszego krewnego, jakim jest RE4. Zabiera tak wiele, że gra mogłaby się nazywać "Resident Evil 4.5". To dobrze – pomyślicie. Ja też tak myślałem, dopóki nie zgłębiłem się w psychodeliczną wizją Mikamiego i jego Tango Gameworks. Wówczas zdałem sobie sprawę, że jest zupełnie inaczej, niż sądziłem przed premierą gry.
Zobacz także: Rob Riggle z rolą w ekranizacji gry pt. "Dead Rising"
Diabli wzięli survival w tej grze, o horrorze już nie wspomnę. Shinji Mikami niejednokrotnie podkreślał, że The Evil Within będzie tą wspaniałą produkcją, która przywiedzie na myśl złotą erę gier z gatunku survival horror. Rzeczywistość, jak to często ma miejsce w przypadku Capcomu czy jego Resident Evil, okazała się być bolesna. The Evil Within to czysty shooter z elementami gore. W dodatku całkiem słaby i - przede wszystkim - bardzo archaiczny.
[video-browser playlist="633033" suggest=""]
Strzelania w grze jest tak dużo, jak w pierwszym lepszym "Call of Duty". Hordy stworów przypominających ludzi z przekrzywionymi twarzami i ciałami oplecionymi drutem kolczastym lecą na nas, gdy tylko nas zobaczą. Warto wtedy mieć pełen magazynek - i to najlepiej do kilku broni. Strzelanie, podobnie jak wiele innych elementów gry, również zaczerpnięte jest z Resident Evil 4. Toporne i sztywne, jak i cała mechanika, a celny strzał w głowę może załatwić delikwenta na amen. Dobrze, że przy celowaniu można się poruszać (wolno, bo wolno, ale się da). Osoby, które inaczej wyobrażały sobie The Evil Within, a zjadły zęby na serii "Uncharted" czy "Gears of War", złapią się za głowę, jak takie "cudo" mogło ujrzeć światło dzienne. Gra TPP/FPP, w której tylko przez konkretne murki można przeskakiwać? Gra, w której strzelając, nie można chować się za osłoną? Takim tytułem jest właśnie The Evil Within.
Czym w grze można się przestraszyć? Tylko liczbą wrogów na mapie. Jest ich mnóstwo, a jak doda się do tego te mniejsze maszkary, wychodzi jeszcze więcej. Niezbyt pasuje to do horroru czy gry z gatunku survival. Jaki survival powinien być, pokazała gra Obcy: Izolacja; jaki horror być powinien, pokazało demo Silent Hills, które przez 2 godziny rozgrywki potrafiło nastraszyć tak, że człowiek bał się każdego odgłosu docierającego z zaciemnionego miejsca w mieszkaniu. W The Evil Within nie znajdziecie ani jednego, ani drugiego
Zobacz także: Renesans gatunku horrorów w grach wideo
Warstwa fabularna The Evil Within jest tak samo istotna w produkcji Tango Gameworks jak w Destiny. Mikami chciał stworzyć interesującą historię, ale mu nie wyszło. Gra nie trzyma się kupy, całość nie zazębia się, a postać rzucana jest w różne lokacje i miejscówki, których nie da się połączyć w spójną całość. Nie jest to szczególnie uciążliwe, gdy nie skupia się na tym uwagi.
[video-browser playlist="633035" suggest=""]
The Evil Within pełne jest absurdów i niezrozumiałych sytuacji. Sebastian Castellanos szybko zostanie zapomniany, bo ktoś nie pomyślał, że gracze nie lubią długich i trudnych do wymówienia nazwisk postaci. Wkrótce Sebastian będzie "tym gościem z TEW". Sama postać głównego bohatera to dopiero początek długiej listy zadziwiających rozwiązań zastosowanych w grze. Czarne paski u góry i dołu ekranu, których nie da się zlikwidować, a które skutecznie ograniczają pole widzenia, to kolejny bezużyteczny pomysł. Filmowości grze to nie dodaje, a irytuje za każdym razem, gdy się ją odpala. Nasz bohater, którego imię i nazwisko już wypadło mi z głowy, może dźwigać dziesiątki broni i granatów, a kieszenie wypchane ma po brzegi amunicją, ale da radę unieść tylko kilka do kilkunastu zapałek, które są istotne dla rozgrywki, bo służą do podpalania leżących przeciwników. To dobra metoda na likwidację wrogów, którzy leżą na glebie. Szybki dolot i zapałką ich – płoną natychmiast, podpalając przy okazji innych. Ten sam ogień, który zabija przeciwników, nie jest w stanie zranić nosiciela zapałki, czyli detektywa Sebastiana Castellanosa. Z tym ogniem to same cyrki są. Jedną zapałką można podpalić leżącego przeciwnika (ogień pochłania go natychmiast), ale już pochodnią się nie da. Jednak gdy ten wstanie na równe nogi, pochodnia spełni swoją rolę i delikwent natychmiast stanie w płomieniach.
To jeszcze nie koniec. Każdy z wrogów zostawia słoiczki z zielonym "glutem". Wygląda to jak smark zamknięty w słoiku. Można je znaleźć w wielu miejscach na mapie. Substancja ta służy do ulepszania postaci. Samo ulepszanie wygląda fajnie: bohater siada na krześle jak do tortur, na głowę opuszcza mu się dziwne urządzenie (też wyglądające jak do tortur) i substancja jest wstrzykiwana w mózg, czemu towarzyszą jęki z bólu. Do tego momentu wszystko wygląda efektownie i sensownie – przynajmniej w kwestii upgrade’u postaci. Cała magia pryska, gdy w ten sam sposób ulepszamy przedmioty martwe, zwiększając ich siłę rażenia czy zasięg. Co ma wspólnego substancja wstrzykiwana w mózg z liczbą pocisków w magazynku? W zasadzie nic, ale w The Evil Within - wszystko.
[video-browser playlist="633037" suggest=""]
Na upartego można przypiąć do gry nalepkę "straszy", najlepiej z wykrzyknikami w liczbie 3 sztuk, ale tylko oprawą wizualną. To jeden z brzydszych tytułów, w jakie miałem przyjemność grać na leciwym już sprzęcie, jakim jest Xbox 360, a z którego producenci powinni wyciskać ostatnie soki. Z obcowania (w mniejszym zakresie) z wersją gry na PC i PS4 jest podobnie - ot, taki sobie typowy średniak z kategorii "budżetówek". Przez większość czasu przyjdzie Wam narzekać na oprawę wizualną, która epatuje brzydotą, niską jakością tekstur i częstym doczytywaniem się faktury nawet w przerywnikach animowanych. Zdarzają się jednak ciekawe i piękne sceny, doskonała gra świateł i cieni, ale są one w mniejszości do pozostałych, negatywnych elementów scenografii. W dodatku The Evil Within cierpi na straszliwą dolegliwość, jaką są spadki animacji. Najnowsza łatka lekko załagodziła ten problem, ale "lekko" w tym przypadku dalekie jest od pożądanego efektu.
Zobacz także: W "Resident Evil HD Remaster" możemy zagrać jeszcze w tym roku
Psychodeliczny klimat produkcji Mikamiego przepakowany jest elementami gore. Wszędzie ciemnobrunatna krew, krwawe ślady na podłodze, rozczłonkowywanie, dekapitacja. Czego byście sobie nie wymyślili, to najprawdopodobniej znajdzie to w The Evil Within. Na początku oglądacie to z fascynacją i czerpiecie pokaźną radochę z kolejnej główki, która eksploduje przed Waszymi oczyma, po tym, jak dostanie krytyczny strzał z broni palnej. Później podchodzicie do tego z obojętnością, a ostatecznie macie dość całej tej otoczki.
Próby odtworzenia wymarłego gatunku podjęte przez Mikamiego spełzły niestety na niczym. The Evil Within nie jest w żadnym aspekcie grą wyróżniającą się na rynku. To kopia Resident Evil 4, dla której czas zatrzymał się kilka lat temu. Po raz kolejny moje wielkie nadzieje związane z konkretną grą pozostają niespełnione. The Evil Within to olbrzymi zawód, który ma jednak pozytywny punkt – bossowie. Są świetni, a chociaż potrafią załatwić gracza jednym ciosem, to ich zróżnicowanie i wykonanie to doskonała robota. W dodatku trzeba z nimi faktycznie walczyć, a nie tylko obejrzeć przerywnik animowany czy zaliczyć sekwencję QTE.
PLUSY:
+ interesujący bossowie,
+ mnóstwo zapożyczeń z "Resident Evil 4".
MINUSY:
- przestarzała i archaiczna mechanika rozgrywki rodem z "RE4",
- brzydka oprawa graficzna i dźwiękowa,
- brak fabuły,
- gra akcji/shooter, a nie survival horror,
- czarne pasy zasłaniające ekran.
Poznaj recenzenta
Michał CzubakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat