„The Flash”: sezon 1, odcinek 12 – recenzja
"The Flash" jest jak jego główny bohater: trochę naiwny, trochę optymistyczny i pełen młodzieńczego wigoru. Daleko mu jednak od mrocznego realizmu, a bliżej do serialu młodzieżowego – bo wszystko tak czy siak się kończy dobrze, a friendship is magic.
"The Flash" jest jak jego główny bohater: trochę naiwny, trochę optymistyczny i pełen młodzieńczego wigoru. Daleko mu jednak od mrocznego realizmu, a bliżej do serialu młodzieżowego – bo wszystko tak czy siak się kończy dobrze, a friendship is magic.
Jeśli chciałoby się jednym słowem określić 12. odcinek "The Flash", najpewniej większość widzów powiedziałaby „miłość”, trochę mniejsza grupa „przyjaźń”, jednak chyba tylko trolle próbowałyby zasugerować, że ten epizod był zaskakujący. A scenarzyści mieli całkiem niezłe wyjście: postać Peek-A-Boo, dalsze zwroty akcji, jeśli chodzi o postać Ronniego, i – na szczęście – bardzo mało Iris. Szkoda, że tego nie wykorzystali, tylko postanowili użyć swojej wyobraźni, której za wiele nie mają. Historia komiksowej Peek-A-Boo była dramatyczna, sprawiała, że mimo iż Leshawn Baez była przeciwniczką Flasha, nie była zła, a czytelnik jej nawet kibicował. Telewizyjna Shawna jest tylko cieniem tej postaci; co więcej, zmiana jej historii na typowe „Bonnie & Clyde” nie pomaga. Oczywiście facet panny Baez musi być chciwy i oczywiście musi ją zostawić na pastwę losu, choć ona go kocha. I może by to kogoś wzruszyło... w czasach, gdy ten motyw nie był jeszcze utartym schematem.
Podobne wrażenie robi wątek ojca Barry’ego. Mimo że każde spotkanie Allenów jest urocze i łapie za serce, chyba nikt nie zdziwił się, że Henry został pobity. Zaskakuje jedynie rozwiązanie kwestii sprawcy pobicia – Juliusa. Czemu strażnicy nie zdziwili się, że nie ma żadnych śladów ucieczki? Czemu sam Julius nie próbował uciec i skryć się, a jedynie wołał jak dziecko „Co ze mną?!”?
Jednak to nie jedyny problem serialu – niestety, „The Flash” nie pokazał jeszcze ciekawego przeciwnika. Hartley Rathaway, który naprawdę by się do tego nadawał, nie może wyjść poza schemat rozpuszczonego geniusza, mimo że nie jest to wina aktora. Zamiast być dowcipny i wbijać szpilki bohaterom z taką gracją, że widzowie zacieraliby ręce z jego złośliwości, rzuca tylko irytującymi tekstami, jacy to wszyscy są głupi. A to, że reszta bohaterów zachowuje się jak idioci, nie oznacza, że to Złe Wcielenie Harry’ego Pottera jest geniuszem.
[video-browser playlist="660281" suggest=""]
I tu boli zachowanie Cisco, który bardzo dobrze zapowiadał się w tym odcinku. Nasz dzielny, uczciwy, nerdowy Cisco nie tylko dostał najciekawszy wątek (choć zaskoczeni byli tylko ci, którzy nie czytali komiksów), ale udowodnił też, że potrafi skopać parę tyłków. Niestety pozwolił Hartleyowi uciec w najgłupszy sposób. Rozumiem, że Zły Harry Potter musiał się uwolnić, by za parę odcinków znowu namieszać, ale czy scenarzyści musieli zrobić z Cisco idiotę?
Warto jednak przejść do tych przyjemniejszych elementów odcinka, a ich trochę było. Mimo że wszystkie sceny między Barrym a Caitlin przypominały raczej dobrze napisany fanfic ze zmienionym zakończeniem, byłyby one miłą odskocznią od dramatycznych, pełnych napięcia wydarzeń – gdyby tylko takowe były. Mimo tego Grant Gustin i Danielle Panabaker mają niezwykłą chemię na ekranie, a ich sceny - czy podczas karaoke, czy podczas picia - były dokładnie takie, jakie miały być: słodkie, urocze, zabawne. Szkoda tylko, że widz nadal musiał słuchać roztrząsania Barry’ego na temat Iris.
Jak wspominałam na początku, większość oglądających zapewne powiedziałaby, że ten odcinek był o miłości. I tak było – miłość rosła wokół widza. Wszystkie czyny Peek-A-Boo były spowodowane tym, że kochała za bardzo. Barry cały odcinek jęczał na temat Iris. Caitlin postanowiła dać sobie spokój z Ronniem, choć zbyt jednoznacznie patrzyła wtedy na Barry’ego. Oby nie zamierzała „poszaleć” na jego punkcie, skoro od 12 odcinków nasz główny bohater kończy ze swoją wiecznie uśmiechniętą, szczenięcą miłością, a potem znów wraca do niej z powrotem. Szkoda byłoby tak przyjemnej i sympatycznej bohaterki do tego wielokąta, zwłaszcza że mamy bardzo subtelnie wprowadzoną Lindę Park. Choć znawcy komiksów mogą się cieszyć, to niestety - sama postać została przedstawiona w bardzo drętwy sposób. O ile ukazywanie przyjaźni wychodzi scenarzystom "Flasha" bardzo dobrze, to przedstawienie flirtu czy miłości jest ponad ich możliwości.
Czytaj również: Emily Kinney dołącza do „The Flash”
"The Flash" wpada w wiele dziur fabularnych, schematów czy stereotypowych postaci. Nie zaskakuje żaden wątek – ani współcześni Bonnie & Clyde, ani pobicie pana Allena. Miejmy nadzieję, że w następnym odcinku będzie lepiej, zwłaszcza że serial ma naprawdę spory potencjał, a cliffhanger daje nadzieję na poprawę.
Poznaj recenzenta
Anna OlechowskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1969, kończy 55 lat