The Good Doctor: sezon 1, odcinek 5 – recenzja
Odcinek numer pięć ma wystarczającą siłę, by wywołać w widzu refleksję. Ponadto budzi emocje, co nie zdarzyło się już dawno.
Odcinek numer pięć ma wystarczającą siłę, by wywołać w widzu refleksję. Ponadto budzi emocje, co nie zdarzyło się już dawno.
Za nami piąty odcinek serialu The Good Doctor i tym razem muszę przyznać, że akcja epizodu toczy się zgrabniej niż poprzednim razem. Dużą w tym rolę ma wprowadzenie nowego pacjenta, Evana, który wygląda kropka w kropkę jak zmarły brat Shauna. Twarz, którą kojarzymy od początku trwania serialu rzeczywiście budzi emocje – choć jest to obca osoba, cały czas miałam poczucie, że go znam, w związku z czym mogłam czuć wobec niego empatię. To chyba pierwszy raz, gdy zdarza mi się to w przypadku tej produkcji, za co oczywiście należy się plus. Poza tym decyzja o powrocie młodego aktora okazała się słuszna z jeszcze innego powodu – chłopak naprawdę umie grać i dobrze się patrzy na jego kreację.
Jeszcze nim Shaun postawił cudowną diagnozę (a raczej zaprzeczył poprzedniej, która skazywała młodego pacjenta na śmierć) miałam to nieznośne przeczucie, że znów wszystko zakończy się dobrze. Schemat byłby powielony po raz szósty z rzędu, co automatycznie wywołało we mnie sceptycyzm. Tym bardziej jestem więc zadowolona, że twórcy zdecydowali się odejść od konwencji happy endów i zasugerować, że nie każdy pomysł Shauna prowadzi do natychmiastowej poprawy sytuacji. Nie wszystkie choroby są uleczalne, a śmierć, to naturalna kolej rzeczy, nawet jeśli tak ciężko się z nią pogodzić. Bieżący odcinek oswaja z tematem umierania, a działa to z podwójną siłą właśnie dlatego, że podmiotem jest tu dziecko. Wątek Evana budzi emocje, a nawet prowokuje do refleksji. Okazał się też konieczny dla samego Shauna, który dzięki niemu mógł w pewnym sensie należycie pożegnać się z bratem. Ostatnia scena w szpitalu była bardzo symboliczna i silna w swojej prostocie.
Jak zawsze jednak, także i tym razem, nie mogło się skończyć na pojedynczym pacjencie. Równolegle do wątku Evana toczy się wątek starszego mężczyzny i jego syna. Panów poznajemy jeszcze na samym początku epizodu, co nie ma większego związku z fabułą szpitalną. Celem otwierającej sceny jest jedynie wprowadzenie nas w ich relację oraz pokazanie kulisów ataku starszego mężczyzny. W toku wydarzeń jednak zarówno on, jak i jego syn, stają się anonimowymi pacjentami, a ich jedynym związkiem z fabułą odcinka jest fakt, iż wpasowują się w omawiane akurat zagadnienia rodzinne. Mamy zatem kilka ckliwych scen prowadzących do pojednania, ale nie jest to nic nowatorskiego. Wątek ani ziębi ani grzeje – po prostu przemija gdzieś w tle w przerywnikach od scen z udziałem Shauna. A przy okazji jest jednym z ciekawszych przypadków medycznych do tej pory – podczas operacji na otwartym mózgu zdarzyło mi się wzdrygnąć i odwrócić wzrok.
Nowy odcinek serialu ma ręce i nogi i ściśle trzyma się tematu rodziny i przemijania. Wywołuje więcej emocji niż poprzednie, a seans rzeczywiście mija dość przyjemnie. Wciąż jednak nie jest to nic wyjątkowego, a raczej typowe zabicie czasu, które wylatuje z głowy niedługo po seansie, choćby nie wiem jak ważne kwestie moralne poruszało. Mały plus dla Shauna za ostatnie łzy w oczach – w świetle tego, że zachowuje się niczym robot (w dodatku taki wybitnie irytujący) wypada to dobrze, uchylając nieco maski z jego twarzy. Na dłuższą metę bowiem trudno ją zdzierżyć.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat