The Good Fight: sezon 1, odcinek 3 – recenzja
Tydzień temu zachwyciłem się startem The Good Fight. Trzeci odcinek niestety ten entuzjazm nieco ostudził.
Tydzień temu zachwyciłem się startem The Good Fight. Trzeci odcinek niestety ten entuzjazm nieco ostudził.
Siłą The Good Wife zawsze była dynamika wydarzeń oraz świetnie napisane i zagrane postacie. Na razie spin-off nie kontynuuje tej tradycji. I o ile wciąż uważam, że odrębność jest potrzebna, by zachęcić nowych fanów, to w pewnym sensie tracą na tym starzy wielbiciele prawniczego uniwersum. Oni już widzieli fabularne zagrania obecne w The Schtup List, wykonane zresztą znacznie lepiej.
Już wcześniej zauważyłem, że Maia będzie wypełniała pustkę po Alicii Florrick, nie spodziewałem się jednak, że zrobi to tak dosłownie. Przekonana o niewinności swojego ojca bohaterka będzie starała się znaleźć dowody na jego niewinność. Ten pomysł jest kalką wątku z pierwszego sezonu Żony idealnej dotyczącego Petera. Trochę żałuję takiego obrotu spraw, miałem nadzieję, że fabuła zostanie poprowadzona w inny sposób, ale twórcy postanowili trzymać się sprawdzonych motywów. Może nowym widzom będzie się podobała ta historia, starzy niestety poczują się lekko rozczarowani.
Wprowadzanie nowych bohaterów też nie wychodzi tak dobrze, jak w oryginale. Delroy Lindo w roli Roberta Bosemana spisuje się dobrze, wzbudza sympatię oraz wygląda na kogoś, na kogo scenarzyści mają pomysł. Wciąż nie mogę tego powiedzieć o Erice Tazel, grającej Barbarę Kolstad – ta postać nadal jest stereotypowa i brakuje jej głębi. Wątek tej dwójki – związany z dochodowym klientem – nie wypada dobrze, gdyż brakuje mi w nim wiarygodności. Jestem całkowicie poza sprawami politycznymi USA, ale nie podoba mi się, jak ukazane są osoby będące wyborcami Trumpa. Oczywiście głosowanie na niego to powód do wstydu. Przy tym wszystkim człowiek zastanawia się, przez kogo został on wybrany, skoro wszyscy go nienawidzą? Chociaż cała sprawa miała pewnie umotywować wypisanie Juliusa Caina z serialu. W każdym razie nie wyszło za dobrze. Tak nie traktuje się osoby ratującej kancelarię przed bankructwem. Z drugiej strony – prawdziwe historie znają gorsze przypadki zdrady.
Najlepiej z bohaterów wypada stara gwardia. Każda scena z udziałem Marissy to przyjemność w najczystszej postaci. Nawet sceny z nijakim nowym śledczym dzięki niej są po prostu lepsze. Prawdopodobnie twórcy obmyślili sobie Jaya jako męską wersję Kalindy, ale on w swoim stonowanym zachowaniu jest po prostu nijaki. Żeby tego było mało, śledczy znów rzuca wszystko, by pomóc w rozwiązywaniu sprawy głównych bohaterów, czyli standard – kogo to przekonuje, nie zobaczy niczego złego. Kto wcześniej miał z tym problem – teraz też nie będzie zadowolony.
Wszystko, co najlepsze w The Schtup List, rozgrywało się na sali sądowej. Pod tym względem The Good Fight jest tak samo dobre jak poprzednik. Znów jesteśmy świadkami świetnych przepychanek słownych i niespodziewanych zwrotów akcji. Zwłaszcza zaskakujący koniec wypada nieźle. Została też z tej okazji wprowadzona ciekawa postać – Colin Morello (czyli jednak da się stworzyć nowego interesującego bohatera), ale zdecydowanie błyszczy Lucca Quinn. Ta produkcja w końcu wykorzystuje potencjał, jaki drzemał w tej postaci.
Trzeci odcinek The Good Fight nieco obniżył loty. Wątek Maii za bardzo przypomina perypetie Alicii Florrick, a te kancelaryjne, mimo iż mające potencjał, zostają zepchnięte do roli: „narzekajmy na Trumpa”. Najwyższy poziom trzymała tylko sprawa tygodnia oraz każda scena, w której pojawiała się Marissa. Choć The Schtup List oglądało się przyjemnie, to od spadkobiercy Żony idealnej należy wymagać trochę więcej.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Mateusz TutkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat