The Grand Tour: sezon 1, odcinek 13 (finał sezonu) – recenzja
Wycieczka namiotu z logo The Grand Tour zakończyła się w Dubaju. Finał sezonu może nie powala, ale też i nie rozczarowuje. Nie da się jednak ukryć, że trzynaście tygodni z Clarksonem i spółką minęło zdecydowanie za szybko.
Wycieczka namiotu z logo The Grand Tour zakończyła się w Dubaju. Finał sezonu może nie powala, ale też i nie rozczarowuje. Nie da się jednak ukryć, że trzynaście tygodni z Clarksonem i spółką minęło zdecydowanie za szybko.
Bardzo cieszy fakt, że odcinek zawitał do kraju zdecydowanie bardziej egzotycznego niż Szkocja czy Holandia, bo Zjednoczone Emiraty Arabskie na pewno zasłużyły na swój epizod. Dubaj przywitał widzów programu pięknymi widokami wieżowców, niewiarygodnie szerokich autostrad i bardzo drogimi samochodami. Nie bez powodu Jeremy Clarkson żartuje, że on i jego kumple są najbiedniejszymi ludźmi w namiocie programu. Ale sam udział Dubaju w odcinku jest marginalny, a szkoda. Widok przepięknej fontanny szybko zmienia się w londyńską ulicę, a Clarkson wraz z Jamesem Mayem udaje się na wycieczkę na koncert Rogera Daltreya z The Who. Owa wycieczka jednak po raz pierwszy od dawna jest względnie normalna, ponieważ tym razem panowie nie jadą niewiarygodnie wręcz drogimi supersamochodami, a Volkswagenem Golf GTI i BMW i3. Oczywiście aż tak zwyczajne auta to nie są, ponieważ wersja GTI Golfa także kryje sporo pod maską, a BMW i3 to hybryda – James May nie po raz pierwszy próbuje udowodnić, że jest otwarty na najnowocześniejsze rozwiązania. Pytanie tylko, czy świat też jest na nie gotowy.
Odpowiedź brzmi – nie. Każdego fana motoryzacji pewnie mniej lub bardziej ciekawi idea samochodów napędzanych elektrycznie, ale nawet autko Maya nie obeszło się bez odrobiny benzyny. Nie sposób jednak nie zdziwić się faktem, że w Wielkiej Brytanii rząd dofinansowuje zakup hybryd, a jeszcze bardziej szokuje to, że ich tankowanie, czy raczej ładowanie jest… darmowe. I wszystko byłoby pięknie, gdyby stacje benzy… wróć, elektryczne, działały. Przejażdżka do hrabstwa Devon udowodniła, że niejeden kierowca srogo się dziwi, kiedy akumulator w jego aucie pada, a stacja ładowania nie chce współpracować. Ta część odcinka choć skromna, dostarcza jednak naprawdę użytecznej wiedzy – teraz już wiadomo, że w wyścigu na krótkim odcinku pojazd napędzany benzyną nie miałby z hybrydą szans. Co innego jednak, gdy meta jest odrobinę dalej… W każdym razie chyba niejeden widz choć odrobinkę się uśmiechnie, gdy ogląda Clarksona próbującego wyrecytować treść SMS-a nawigacji pokładowej Golfa. Nawet mój telefon radzi sobie z tym lepiej.
James May ma w tym odcinku zadanie wyjątkowo trudne – wysłany zostaje na wyścigi wyciągarek i ich fanów, winchersów. Każdy chyba przyzna, że to naprawdę oryginalna dyscyplina sportu motorowego. W końcu takie taplanie się w błocie tylko po to, żeby w nim utknąć, nie rozbawi wszystkich. Pół biedy, gdy jest się kierowcą, a nie pilotem, którego zadaniem jest przypinanie pojazdu do drzewa w celu wydostania się z brei. Ta część odcinka zdecydowanie została stworzona, aby pognębić Jamesa Maya, a widzów zmusić do współczucia. Richard Hammond z kolei dostaje za zadanie przejechać się w ulicznym wyścigu Porsche 918 Spyder – cieszy fakt, że w końcu wykorzystano mniej lub bardziej sensownie miejsce, w którym prowadzący aktualnie się znajdują. Zwłaszcza, że wyścig został nakręcony fantastycznie i po prostu odczuwa się pęd Porsche oraz jego przeciwnika, Bugatti Veyrona. Jednak to Nissan Patrol wygrał cały odcinek – widok tak masywnego auta, pogrążającego wręcz Porsche, robi niesamowite wrażenie.
Fantastycznie wyglądają też ujęcia ostatniej filmowej części epizodu – nauka driftowania w wykonaniu Hammonda wypada świetnie pod względem realizatorskim, ale każdego polskiego widza na pewno bardziej ucieszy fakt, że w odcinku pojawia się Polak, Bartek Ostałowski. Ten kierowca, posługujący się z braku obu rąk nogami w takcie jazdy, każdego wprawi w zdumienie. Najbardziej jednak cieszę się z tego, że tym razem obcokrajowiec nie pojawił się w The Grand Tour jako element zamienny samochodu, a pełnoprawny uczestnik programu – do tego po prostu niezwykły. Nie można też nie wspomnieć o tradycyjnym zgonie gościa – absolutnie każdy fan programu uzna, że śmierć Daniela Ricciarda jest najbardziej makabrycznym elementem tego programu od początku. Nie sposób nie chichrać się, kiedy ogląda się Jamesa Maya zmywającego krew z szyby namiotu…
Finał sezonu był przyzwoity – niestety zabrakło w nim jakiegoś pierwiastka epickości, który sprawiłby, że odcinek zapadłby w pamięć na dłużej, a tak nie wyróżnił się niczym szczególnym. Naprawdę tylko żal, że to już koniec i na następne wygłupy Jeremy’ego Clarksona, Richarda Hammonda oraz Jamesa Maya przyjdzie nam długo poczekać.
Źródło: zdjęcie główne: Amazon
Poznaj recenzenta
Karolina SzenderaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat