The Grand Tour: sezon 1, odcinek 2 i 3 – recenzja
Nowy program samochodowy pewnych trzech Brytyjczyków rozkręcił się na dobre, przyjrzyjmy się więc jego kolejnym odsłonom. Czy dwa kolejne odcinki The Grand Tour trzymają dobry poziom premierowego epizodu?
Nowy program samochodowy pewnych trzech Brytyjczyków rozkręcił się na dobre, przyjrzyjmy się więc jego kolejnym odsłonom. Czy dwa kolejne odcinki The Grand Tour trzymają dobry poziom premierowego epizodu?
Odpowiedź brzmi – i tak, i nie. W odcinku drugim (Operation Desert Stumble) przenosimy się do Johannesburga. Szkoda tylko, że słabo jest wykorzystany potencjał miejsca, w którym aktualnie namiot-studio się znajduje. Lokalnym akcentem jest oczywiście gość programu, a raczej jego zgon. Kolejny, trzeba dodać. W odcinku pierwszym zabicie wszystkich gości było naprawdę zaskakujące i przede wszystkim pomysłowe, a powtórzenie tego gagu nie przynosi już salw śmiechu. Można tylko w ciszy opłakiwać los biednej Charlize Theron i przeklinać lwa, który tak niecnie się na nią rzucił… Ale skupmy się na autach.
Problem polega na tym, że Jeremy Clarkson, Richard Hammond oraz James May dla odmiany mniej zajmują się samochodami, a więcej… cóż, sobą. Oczywiście akcentów motoryzacyjnych tu nie brakuje – jest 800-konny Aston Martin Vulcan, którym próbuje jeździć Clarkson (choć na początku raczej próbuje do niego wsiąść…). Drugim typowo samochodowym punktem programu jest przygoda Jamesa Maya z południowoamerykańskim spinningiem, czyli kręceniem bączków, jakbyśmy my to nazwali. Do tego dochodzi rap i już jest ciekawa lokalna atrakcja, o której pewnie mało kto słyszał. Ale to tylko przystawki do głównego punktu programu – misji w Jordanie, w trakcie której trójka prowadzących, metodą prób i błędów – niczym Tom Cruise w Na skraju jutra – próbuje odbić ważną osobistość z rąk terrorystów. To ta część The Grand Tour upychająca samochody na drugi plan, zajmująca widzów oglądaniem tragikomicznych zmagań Clarksona, Hammonda i Maya z samymi sobą i niesprzyjającymi warunkami. Nie da się ukryć, że panowie są śmieszni. Oczywiście ich w pełni wyreżyserowane, niby-spontaniczne akcje czasem kłują w oczy, ale nie przeszkadzają w dobrej zabawie. Pytanie tylko czy mamy oglądać kabaret, czy oryginalny program motoryzacyjny z bardzo sympatycznymi prowadzącymi. Znamienne jest, że w jordańskiej części programu Clarkson mówi do Maya: Idź i zwiń tego Renault. – Po co? – Bo to program motoryzacyjny. Potrzebny nam adekwatny rekwizyt.
Odcinek trzeci (Opera, Arts and Donuts) zdecydowanie lepiej odmierza proporcje – śmiechu oraz samochodów jest po równo. Tym razem namiot prowadzących zawitał do Whitby w Wielkiej Brytanii. Chyba tradycją stanie się, że miejsce, w którym stoi namiot prowadzących służy głównie do zabijania gości (Simonie Peggu, spoczywaj w pokoju). Główna akcja odcinka rozgrywa się we Włoszech. Tym razem Clarkson, Hammond i May przemierzają drogi niczym kiedyś bogaci podróżni, sączący wino, podziwiający zabytki i dzieła sztuki oraz przede wszystkim – poznający uroki słonecznej Italii. To właśnie to tytułowe grand tour. Głównymi samochodowymi gośćmi programu są: rzekomo brązowy Aston Martin DB11, Rolls-Royce Dawn oraz Dodge Challenger SRT Hellcat.
Świetnym pomysłem było urozmaicenie eleganckiej i co najważniejsze, kulturalnej wycieczki panów wygłupami Hammonda w jego irracjonalnie benzyno-żernym i niewiarygodnie głośnym Dodge’u. Właśnie ten odcinek idealnie równoważy informacje o samochodach, zabawniejsze fragmenty oraz, co także ważne, widoki. Ujęcia Toskanii z lotu ptaka są naprawdę przepiękne i na długo zapadają w pamięć. Nie brakuje tu oczywiście poczucia, że spora część tego co oglądamy znów jest raczej tylko dobrym aktorstwem, ale da się to wybaczyć. Pytanie tylko, czy można bez lekkiego obruszenia przejść do porządku dziennego nad końcówką odcinka, kiedy Clarkson pokazuje mały, sterowany komórką samochód swojego autorstwa – pewnie nie każdemu spodoba się idea autka napędzanego imigrantem… Pomysł z autentycznym wyburzaniem domu Clarksona (o ile to naprawdę był jego dom) także nieszczególnie może przypaść do gustu – co komu zawiniło tak piękne i stare domostwo, czyje by nie było? No chyba że dom naprawdę był przeznaczony do rozbiórki. Nieładnie.
The Grand Tour w gruncie rzeczy jest kontynuacją Top Gear. Nie ma tu niczego, co szczególnie odbiegałoby konwencją od byłego programu prowadzących. Nie da się ukryć, że to naprawdę dobra rozrywka przeplatana od czasu do czasu słabszymi fragmentami, co nie zmienia faktu, że na następne odcinki i tak czeka się z niecierpliwością.
Źródło: zdjęcie główne: Amazon
Poznaj recenzenta
Karolina SzenderaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat