The Grand Tour: sezon 2, odcinek 5 – recenzja
Po ostatnim dość kiepskim odcinku The Grand Tour oczekiwania względem następnego nie były zbyt wysokie. Tymczasem najnowszy epizod bardzo pozytywnie zaskakuje.
Po ostatnim dość kiepskim odcinku The Grand Tour oczekiwania względem następnego nie były zbyt wysokie. Tymczasem najnowszy epizod bardzo pozytywnie zaskakuje.
Przygoda z odcinkiem ze scenariuszem, który miał być brakiem scenariusza okazała się dość wątpliwym pomysłem. Rzekomo widzowie-malkontenci zostali już przekonani, że taki program motoryzacyjny jak The Grand Tour jednak musi opierać się na pewnych umówionych wcześniej założeniach. Teraz, kiedy wszyscy o tym wiedzą, nadeszła pora na normalny, wyreżyserowany od początku do końca odcinek – ale o dziwo – ogląda się go naprawdę dobrze, zupełnie jakby prowadzący w końcu zorientowali się, co było wcześniej nie tak.
Richard Hammond nie psuje swojego pojazdu. Zaskakujące, ale prawdziwe, do tego popularny "Chomik" pokazuje, jak świetnie radzi sobie na pustynnych wydmach, mknąc w zawrotnym tempie najpierw cudeńkiem zwanym Sandrail (na dwóch tylnych kołach!), a następnie czymś, o czym marzy pewnie każdy miłośnik militariów. Któżby nie chciał posiadać własnego, małego czołgu? Skojarzenia z porucznikiem Gruberem z serialu ’Allo ’Allo! są jak najbardziej na miejscu. To co prawda ta mniej praktyczna dla przeciętnego zjadacza chleba część odcinka z akcją w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdzie przecież był (prawie) każdy, jednak na tyle ciekawa, że absolutnie nie wydaje się zbędna. Mały czołg Ripsaw sieje postrach na ulicach, demoluje centra handlowe (ach te za małe parkingi), można go właściwie nazwać zabawką dla trochę większych dzieci. Swoją moc pokazuje dopiero na pustyni – jeżeli samochód jest fantastyczny, można łatwo to poznać po nieustannie śmiejącym się na głos Hammondzie. Niejedna osoba westchnie, że też tak chce…
Ja za to absolutnie po raz pierwszy zaśmiałam się na tradycyjnym wstępie do Conversation Street – slapstickowy humor z kowadłem w roli głównej widocznie działa zawsze. Najbardziej jednak zaskakuje, że… Clarkson, Hammond i May rozmawiają cały czas o samochodach. Maleńkie wstawki o tyranozaurach i ISIS przemilczę, choć pewnie sporo osób również współczuje tym sporym dinozaurom z króciutkimi rączkami… W każdym razie Conversation Street w końcu ma sens, ręce i nogi, innymi słowy jest tym, czym miało zawsze być. To jednak nic, skoro James May testuje… zwykłe auto. Takie, na które bierze się kredyt i się je kupuje. Żaden supersamochód, z liczbą koni tak wielką, że istnieje ryzyko, iż poleci w kosmos. May jeździ sobie po torze Eboladrome Volkswagenem Up! GTI. Co najważniejsze, nie ma tutaj narzekania na to, że ten samochód nie jest przeznaczony do wyższych celów – Clarkson pewnie zmieszałby je z błotem, jednak May to idealna osoba do przetestowania tego modelu - Up! sprawdza się dokładnie w tym, do czego je zaprojektowano (ot, rodzinne autko), a nie do bicia rekordów na torze, co zresztą udowodnia Abbie Eaton (choć było mokro!). Kiedy tak zwyczajny samochód pojawił się w The Grand Tour? Na pewno bardzo dawno temu, przypominają się więc czasy, kiedy w sercach widzów gościł stary dobry Top Gear.
Gośćmi Celebrity Face Off tym razem są aktor Dominic Cooper oraz komik Bill Bailey, miłośnicy pięknych starych samochodów. Ciekawe, że łamiący co chwilę przepisy Bailey starcie na torze ze swoim przeciwnikiem przegrywa. Wisienką na torze odcinka jest zdecydowanie przygoda Jeremy’ego Clarksona z kręceniem przepełnionego bajerami filmiku, gdzie sunąc bokiem w Subaru Imprezą wymija coraz to dziwniejsze przygody. Farmkhana, bo tak nazywa się to wiekopomne dzieło, ma widzów oszołomić, wprawić w zdumienie i generalnie zachwycić. Można śmiało uwierzyć, że Clarkson po tylu latach praktyki jest świetnym kierowcą, jednak ciężko uwierzyć, jakim geniuszem rzeczywiście musiałby być, skoro potrafi kręcić bączki w ciasnej stodole czy zaganiać owce bez ich rozjeżdżania, w dodatku z wyrazem twarzy świadczącym o ogromnej pewności siebie jej właściciela. Tylko ta jedna mina Clarksona potrafi doprowadzić do łez – ze śmiechu oczywiście. Druga część Farmkhany, ta demaskatorska, pokazuje, jak wiele zależy od umiejętnych oszustw, czyli cięć w dobrych momentach, zapasowych profesjonalnych kierowców czy tego samochodu, które zastąpi biedne Subaru po tym, jak wyląduje w strumieniu. Jasne, chodzi o to, żebyśmy wszyscy mogli się pośmiać, nie przeszkadza jednak w docenieniu ogromu umiejętności, które trzeba posiadać, aby nakręcić taką Farmkhanę – zarówno tych motoryzacyjnych, jak i… edytorskich. Mam tylko nadzieję, że te martwe owce to scenariuszowy zabieg, tym razem w części demaskatorskiej. Nie życzę sobie, pewnie jak pozostali widzowie, żadnych potrąconych zwierząt – w żadnym programie.
Odcinek Up, Down and Round the Farm bardzo przypomina te z czasów Top Gear. Jest trochę zabawy, trochę normalnych testów normalnych samochodów, trochę rozmów o nich, czego ostatnio bardzo brakowało. Przepis na udany epizod nie jest zatem taki trudny, wystarczy teraz wcielać go regularnie w życie.
Źródło: zdjęcie główne: Amazon
Poznaj recenzenta
Karolina SzenderaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat