Gray Man – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 15 lipca 2022Netflix wydał podobno fortunę na nowy film braci Russo. Czy faktycznie się opłaciło? Sprawdzamy.
Netflix wydał podobno fortunę na nowy film braci Russo. Czy faktycznie się opłaciło? Sprawdzamy.
Netflix lubi wydawać bajońskie sumy na średnie filmy. Wcześniej przeznaczył 160 milionów dolarów na Czerwoną notę tylko po to, by w jednej produkcji wystąpili Gal Gadot, Dwayne Johnson i Ryan Reynolds. Teraz streamingowy gigant postanowił to przebić, wydając 200 milionów dolarów na projekt braci Russo. Ich Gray Man jest podróbką Bourne'a naszpikowaną pocztówkami z całego świata.
Skazany na dość długą karę więzienia Court Gentry (Ryan Gosling) dostaje propozycję nie do odrzucenia od pewnego agenta CIA (Billy Bob Thornton). W zamian za wolność ma zostać jego cynglem. Dzięki temu będzie mógł bezkarnie zabijać złych gości ku chale USA i agencji jako część tajnego projektu „Sierra”. Ten układ z sukcesami trwa kilka lat. Niestety, nowy szef Denny Carmichael (Regé-Jean Page) ma zupełnie inny pomysł na załatwianie takich spraw. Woli współpracować z psychopatycznymi najemnikami takimi jak Lloyd Hansen (Chris Evans). Podczas jednej z misji w Bangkoku w ręce Courta trafia USB zawierające bardzo wrażliwe dane. Wszystkie siły CIA zostają postawione w gotowości. Hansem dostaje zielone światło, by odzyskać nośnik. Przy okazji ma zlikwidować niewygodnego dla agencji człowieka. Jak łatwo się domyślić, misja będzie dużo trudniejsza, niż się wszystkim wydawało.
Gray Man to oddanie bardzo nieudanego hołdu kinu lat 80., w którym bohaterowie ganiali się po mieście i wysadzali wszystko w powietrze. Tu nie ma żadnej logiki, sensu czy historii. Są ciągłe wybuchy, strzelaniny, walki zaczerpnięte z Johna Wicka i duże nazwiska w obsadzie. Podczas seansu dosłownie czuć, jak przepuszczane są pieniądze na kolejną scenę walki wśród wybuchających fajerwerków i pędzącego po mieście tramwaju. Szkoda tylko, że bracia Russo nie poświęcili więcej czasu na dopracowanie scenariusza. Trudno zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi w tym filmie. Jeśli zawartość tego USB jest tak ważna dla CIA czy kilku osób w sztabie, które chciałyby, by ich działalność pozostała tajna, to robienie rozwałek w dość zatłoczonych miastach i zabijanie cywilów nie jest dobrym pomysłem. Można odnieść wrażenie, że twórcy już na samym początku krzyknęli: „do diabła z logiką, widownia chce igrzysk. Wysadzamy budynek!”.
Do tego dochodzi jeszcze obsada składająca się ze znakomitych aktorów, których talenty są koncertowo marnowane. Billy Bob Thorton i Alfre Woodard tylko przewijają się przez ekran, nie mają tak naprawdę nic do zrobienia. Wygłaszają kilka kwestii i to wszystko. Rege-Jean Page chyba pożyczył okulary od Chrisa Hemswortha z filmu Pajęcza głowa i na tym jego pomysł na kreację się skończył, bo praktycznie nie wstaje zza biurka. Nie lepiej wypada Jessica Henwick, której rola sprowadza się w sumie tylko do ciągłego wkurzania się na szefa za niekompetencję i spychanie na nią wymyślonych przez siebie problemów.
Trochę więcej do zagrania ma tym razem Ana de Armas. Aktorka skradła show Danielowi Craigowi w nowym Bondzie, a teraz to samo zrobiła Ryanowi Goslingowi. Jest świetna w każdej scenie akcji. Może wykazać się też wyczuciem komediowym. Podobnie jest zresztą z Chrisem Evansem, który bez problemu odnajduje się w roli socjopaty Lloyda Hansena. Odniosłem wrażenie, że podoba mu się ta postać. Mocno ją rozwinął i odszedł trochę od tego, co było napisane w scenariuszu.
Niestety, najsłabszym ogniwem jest tutaj grający główną rolę Ryan Gosling, który usilnie chce być skrzyżowaniem Jasona Bourne'a z Johnem Wickiem, ale jakoś mu to nie wychodzi. Brakuje mu naturalności w scenach walk. Widać, że jest to wszystko mechaniczne i wyuczone na pamięć. Nie jest on przekonujący w roli wyszkolonego zabójcy.
Gray Man braci Russo zawodzi na wielu polach. To, co działało w wyprodukowanym dla Netflixa Tyler Rake: Ocalenie, tutaj kompletnie się nie sprawdza. Wtedy zarówno walki, jak i sceny strzelanin były zrealizowane ze smakiem. Teraz postawiono na większy rozmach - również jeśli chodzi o czas trwania filmu (2 godziny i 2 minuty). Ma być głośniej i bardziej efektownie, bo kto bogatemu zabroni? Jest tego za dużo, przez co całość po prostu od siebie odrzuca. Więcej nie znaczy lepiej. Moim zdaniem mnóstwo pieniędzy niepotrzebnie poszło tu z dymem.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat