fot. Netflix
Serial Klub polujących żon zaczyna się rzecz jasna od niezwykle mocnego uderzenia – mamy zabójstwo w środku lasu. Jednak już po chwili tempo wydarzeń zwalnia. Główna bohaterka Sophie (w tej roli Brittany Snow, znana chociażby z trylogii Pitch Perfect) przyjeżdża wraz z mężem do Teksasu i zaczyna szukać przyjaciół. Już pierwszy odcinek praktycznie przedstawia nam, kto jest tutaj dobry, a kto zły. Domyślamy się, jak to wszystko będzie przebiegać. Z początku serial bardziej skupia się na tym, by zaszokować widza odważnymi scenami intymnymi, a nie na klimacie thrillera. Jednak z czasem to się zmienia. Co prawda uważni widzowie zobaczą pewien szczegół, który zdradzi tożsamość zabójcy już w drugim epizodzie, ale w tym serialu nie chodzi o to, kto finalnie zabił dziewczynę w lesie, lecz o to, jak poszczególne osoby będą dochodzić do prawdy. I czy ktoś w ogóle będzie tej prawdy potrzebował.
Jednak obok śledztwa są jeszcze dwie ważne osie fabularne. Pierwsza to sam Teksas i jego mieszkańcy. Trzeba przyznać, że klimat tego stanu został oddany niemal perfekcyjnie. Troska o to, by każdy miał broń, napuszczanie na mieszkańców „tych złych obcych, którzy nie rozumieją natury Teksasu”, a do tego rozwarstwienie społeczne i absolutnie nieznośny fanatyzm religijny. To tworzy obrazek, od którego trudno oderwać wzrok. Pod tym względem serialowi niczego nie brakuje. Wielką zaletą produkcji jest to, jak przedstawiono tytułowe żony, które mogą skupić się wyłącznie na imprezowaniu. Stać je na wszelkie zabiegi upiększające, a ich jedyną troską jest wyjście na szalone zakupy. Takie życie to ciągła walka z nudą. I właśnie wtedy pojawia się Sophie.
I tu pojawia się ta druga oś fabularna. Poszukiwanie samej siebie, przekraczanie swoich granic, działanie pod presją grupy, do której chciałoby się należeć. Sophie powoli i systematycznie odhacza kolejne rzeczy, których w normalnych warunkach nigdy by nie zrobiła. Z zapartym tchem można oglądać ten ciekawy przypadek ludzkiej uległości wobec stada. Wyzwania są coraz bardziej hardkorowe, a Sophie przechodzi przez nie z coraz większą łatwością, tak jakby to siedziało w niej od zawsze. Zachowuje się irracjonalnie, ale przestaje to dostrzegać. Traci wszelkie hamulce, przestaje być sobą. I choć zdarzają jej się chwile otrzeźwienia, to jednak szybko znów daje się zmanipulować.
Manipulacja definiuje ten serial. Manipuluje każdy – zaczynając od szeryfa, a kończąc na pastorze. Wszyscy w miasteczku mają coś za uszami, wszyscy chcą coś ukryć lub ugrać coś dla siebie. Klub polujących żon nie prowadzi narracji w oszałamiającym tempie, a jednak odcinki mijają niezwykle szybko. Nagromadzenie wątków jest ogromne i każda postać ma coś ciekawego do zaoferowania. I tak jak w głównym wątku nie możemy oczekiwać żadnego zaskoczenia, tak w historiach pobocznych kryje się cała masa smaczków, które sprawiają, że człowiek chce zobaczyć, co wydarzy się za chwilę.
Czarne charaktery są naprawdę czarne. Ludzie w tym serialu są do bólu źli i pozbawieni moralności. Czują swoją wyższość i nie spoczną w machinacjach, dopóki nie będą mieć pewności, że wygrali. Ten serial żyje niedopowiedzeniami, zakamuflowanymi szantażami i groźbami. Drugi plan zbudowany jest z tajemnic i trupów za wszelką cenę chcących wypaść z szafy. A to wszystko podlane alkoholem, narkotykami i totalnym seksualnym wyzwoleniem. Netflix się nie hamuje i oferuje widzom serial dla dorosłych, w którym erotyzm wylewa się z ekranu w każdej sekundzie.

Wszystko jest zbudowane w taki sposób, by nie można było nikogo jednoznacznie ocenić. Najlepszym przykładem jest małżeństwo głównej bohaterki. Sophie nie jest idealną żoną ani matką, ale jej mąż także nie jest wzorem cnót. Ich skomplikowana relacja nie wskazuje, po czyjej stronie leży wina. Choć czasami wydaje się to oczywiste, w pewnych niuansach można dostrzec wskazówki, że coś kryje się pod spodem. I tak jest w każdym przypadku – pod obrazem namalowana jest kolejna warstwa, ukryta przed światem. I właśnie dlatego można czerpać satysfakcję z seansu.
Jako kryminał Klub polujących żon broni się średnio, jako thriller nie broni się w ogóle. Nie ma tutaj ani krztyny napięcia. Sophie ani przez chwilę nie może czuć się zagrożona, nikt nie czyha na jej zdrowie czy życie. W powietrzu nie czuć trwogi ani przerażenia. Mimo kilku trupów atmosfera jest raczej letnia. I to jest problem tego serialu. Twórcy nie potrafią dodać gazu tam, gdzie powinni to zrobić. Kryminał jest tylko pretekstem dla erotyki, wątkiem pobocznym dla seksualnych fantazji.
Nie można powiedzieć, że Klub polujących żon szmira pokroju 365 dni. Nic z tych rzeczy. Wycieczka do Teksasu ma do zaoferowania wątki naprawdę godne uwagi. To nie jest serialowa pierwsza liga, ale warto dać temu „prawie kryminałowi” szansę.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński