„The Knick”: sezon 2, odcinek 1 – recenzja
Produkcja Cinemax, z Clivem Owenem na pierwszym planie, powraca. Pierwszy sezon „The Knick” bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę, drugi zaczyna na podobnym poziomie.
Produkcja Cinemax, z Clivem Owenem na pierwszym planie, powraca. Pierwszy sezon „The Knick” bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę, drugi zaczyna na podobnym poziomie.
„The Knick” to realizatorska perfekcja. W tym serialu zachwyca każdy szczegół: scenografia, kostiumy i rekwizyty na planie (narzędzia chirurgiczne, odtworzenie ludzkiego ciała z krwią i organami), muzyka (tchnieniem geniuszu była decyzja, by ścieżkę dźwiękową oprzeć na brzmieniach elektronicznych), obsada (nie tylko Owen), aż po pracę kamery i świetny montaż. To zasługa Stevena Soderbergha, który w drugiej serii nie odpuszcza i równie perfekcyjnie podchodzi do swojego dzieła. Dzieła, które wizualnie jest wspaniałe.
Fabularnie bywa różnie. „The Knick” opowiada szalenie ciekawą, przede wszystkim wielowątkową opowieść. To nie tylko historia medycyny i próba uchwycenia momentu przełomu w myśleniu o leczeniu ludzi. To także portret mentalności ludzi z początku XX wieku, zwłaszcza na polu segregacji rasowej, ale także klasowej, a nawet opowieść o narkotykach i uzależnieniach oraz o dziwacznym leczeniu pierwszych narkomanów – pod względem bogactwa tematów jest więc bardzo dobrze. Końcówka pierwszej serii była jednak wyjątkowo słaba, po ataku na szpital wszystko jakby stanęło i urwało się w niemalże losowym momencie. W nowym odcinku mamy z kolei tak zwaną „inwentaryzację”, czyli przypomnienie, który bohater w jakiej sytuacji się znajduje i co go czeka w przyszłości – przez to fabuła sprawia wrażenie poszatkowanej.
[video-browser playlist="754470" suggest=""]
Z drugiej strony jednak z tej mnogości wątków i konieczności ponownego wprowadzenia niemałej grupki postaci Soderbergh wyszedł obronną ręką, bo w jakiś sposób udało mu się utrzymać tempo, potrafił zainteresować każdą z mniejszych historii, a przede wszystkim umiejętnie przypomniał stan gry i przygotował figury do dalszych wydarzeń. Pierwszy odcinek drugiego sezonu bardzo dobrze wprowadził nas w aktualną sytuację, w następnych będzie można więc dalej rozwijać kolejne historie, bo widać, że udaje się zamykać niektóre luźno wiszące po poprzedniej serii wątki.
Mimo iż nie ma najwięcej ekranowego czasu, uwagę najbardziej przyciąga Clive Owen. To rzecz niesamowita, że w serialu „The Knick” aktor ten pokazuje kunszt, którego w kinie dotychczas raczej nie oglądaliśmy, nie na takim poziomie. Może to scenariusz i świetnie napisana rola Thackery’ego (z pewnością ważny czynnik), może to Soderbergh, niezależnie jednak od przyczyn – Owen gra tu koncertowo, jest magnetyczny, w pierwszym odcinku nowego sezonu chyba jeszcze bardziej niż wcześniej. Reszta obsady dzielnie go zaś wspiera, zwłaszcza Andrew Holland, który - swoją drogą - ma do opowiedzenia chyba nie mniej pasjonującą historię niż wspomniany doktor Thackery, i to jego opowieść w drugim sezonie wydaje się najbardziej interesująca.
„The Knick” wraca więc z przytupem, dając nam wszystko to, co spodobało się widzom w poprzednim sezonie.
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat