The Mandalorian: sezon 3, odcinek 2 - recenzja
Kolejny odcinek 3. sezonu The Mandalorian potwierdza ważną zmianę w konstrukcji historii. W końcu mamy konkrety.
Kolejny odcinek 3. sezonu The Mandalorian potwierdza ważną zmianę w konstrukcji historii. W końcu mamy konkrety.
The Mandalorian w pierwszym odcinku sugerował powrót do tego, co było fundamentem poprzednich sezonów – bohater skupiał się na zadaniach pobocznych kosztem głównego wątku. Twórcy jednak zmienili swoje podejście, bo kwestia IG-11 zostaje szybko ucięta. I dobrze! Nie miałem problemu z zadaniami pobocznymi, bo dawały wielką frajdę, ale wiem, że serial musi się rozwijać, ewoluować. Zmiana kierunku jest więc godna pochwały. Tatooine to jedynie epizod, który pozwolił zamknąć niepotrzebny wątek IG-11 i otworzyć nowy – droida R5. Decyzja o tym, by Din wziął starego astromecha, porusza. W końcu jest to dokładnie ten sam droid, którego poznaliśmy w filmie Nowa nadzieja. To jego chciał kupić Owen Lars, ale po awarii wybrał R2-D2. Przygoda starego R5 jest przyjemnym fanserwisem, który zasługuje na uznanie. Nie jest to nachalne czy przesadzone, a pokazane z wyczuciem. To była decyzja zdecydowanie lepsza niż niepotrzebne wskrzeszenie IG-11.
Skupiamy się na głównej historii i od razu jesteśmy rzucani na powierzchnię zniszczonej przez Imperium Mandalory. To ważne, bo pozwala podkreślić różnorodność i bogactwo uniwersum Star Wars, w którym mamy nie tylko planety pustynne. Dla widzów znających jedynie aktorskie odsłony będzie to coś odświeżającego. Inaczej też odbiorą to fani serialu Wojny Klonów, którzy pamiętają Mandalorę w pełni chwały – teraz to postapokaliptyczne zgliszcza. Zwiedzanie tej krainy ma w sobie dość niecodzienny dla tego serialu klimat. Jest to ponure i mroczne miejsce, w którym zagrożenie czai się za każdym rogiem. Dzięki temu czuć napięcie i jakiś niepokój. Zwłaszcza gdy pojawiają się dzicy Alamici i dziwaczny przeciwnik porywający Dina. Trzeba pochwalić twórców za kreatywność w ukazywaniu istot różnych ras. Tak jakby w końcu zrozumieli, że osadzenie produkcji wyłącznie na barkach ludzi było nierozważne. To procentuje w tym odcinku i daje poczucie, że oglądamy dobre Gwiezdne Wojny.
Największym zaskoczeniem odcinka jest to, że Grogu staje się samodzielny. Po raz pierwszy w historii The Mandalorian! Moment, gdy młody sam musi ratować Dina, to miła niespodzianka. Pozwala dojrzeć bohaterowi i pokazuje, że jego potencjał jest większy. Nie jest już przerzucanym z rąk do rąk malcem czy ozdobnikiem ekranu. Jego ucieczka przed stworami chcącymi go zjeść jest dynamiczna, a scena, gdy zaskakuje go Alamita, udowadnia, że trening ze Skywalkerem nie poszedł na marne. Do tego razem z R5 leci na pobliski księżyc po pomoc Bo-Katan, co buduje spory potencjał. Po prostu Grogu kradnie ten odcinek – pokazuje się nam z lepszej strony jako bohater i postać zmuszona wziąć sprawy w swoje ręce. Oby to był wstęp do tego, co zobaczymy w kolejnych odcinkach.
Fanatyzm Dina to nudny i całkowicie zbyteczny motyw. Gdy w 2. sezonie pokazał twarz Grogu, oczekiwałem, że w końcu coś do niego dotarło. Czasem wydaje mi się, że Jon Favreau idzie zbyt bezpieczną i zachowawczą drogą, a ten wątek doskonale to pokazuje. Jednak nawiązanie do Mandalora Pierwszego, mitozaura oraz całej prawdziwej kultury Mandalorian wydaje się sugerować, że ulegnie to zmianie. Na razie to tylko moje spekulacje, ale myślę, że doprowadzi to do ewolucji Dina – bohater musi wyjść poza sektę, by stać się ciekawszą postacią.
Nie da się ukryć, że zagrożenia dla Djarina w tym odcinku to trochę wymuszone uproszczenie, które nie do końca gra tak, jak powinno. Jego walka z Alamitami pokazuje, że bohater nadal ma problemy z Mrocznym Mieczem, a przecież radził sobie z nim całkiem nieźle. Rozumiem, że to porwanie przez dziwnego mechanicznego stwora było potrzebne, by umożliwić działanie Grogu, ale traktuję to jako pójście na łatwiznę. To w końcu Mandalorianin i wojownik z doświadczeniem, który teoretycznie nie powinien dać się zaskoczyć. Wiem, że nigdy nie był na Mandalorze, ale to wszystko można było pokazać lepiej, ciekawiej i z większym szacunkiem dla umiejętności tego bohatera. To drobny mankament, ale mimo wszystko dość dostrzegalny.
Nieporadność Dina pozwala pokazać, jak doświadczoną wojowniczką jest Bo-Katan. Świetnie prezentuje się w starciu z Alamitami czy w dłuższych walkach z robotycznym stworem przy użyciu Mrocznego Miecza. Sceny są dynamiczne, efektowne i doskonale nakręcone. Może dzięki tej wspólnej wyprawie w końcu oboje przejdą przemianę i staną się lepszymi bohaterami w kolejnych odcinkach? Ten moment, gdy okazuje się, że w wodach Mandalory mieszka mityczny mitozaur, wydaje się ważniejszy, niż sugeruje to odcinek. Poruszono kwestię tego, co zrobił ze stworem Mandalor Pierwszy. Myślę, że te wydarzenia i pojawienie się tego potwora będą mieć związek z rozwojem wątku potencjalnego przywództwa nad Mandalorianami. Pytanie: czy będzie to Bo-Katan, czy Din Djarin?
The Mandalorian dostarcza wrażeń i emocji, a także pokazuje ważny rozwój Grogu. Pełne skupienie na historii bez zadań pobocznych pozwala wybrzmieć opowieści i ukazać jej jakość. Do tego wizualnie wszystko wygląda znakomicie. Dzięki temu ten serial powinien stanąć na własnych nogach w uniwersum Gwiezdnych Wojen – i to obok jakościowego Andora.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat