The Mandalorian: sezon 3, odcinek 6 - recenzja
Znowu będzie się Kujawiński powtarzał, ale nie ma wyjścia. The Mandalorian na etapie końcówki 3. sezonu uwydatnia ograniczone umiejętności scenopisarskie Jona Favreau.
Znowu będzie się Kujawiński powtarzał, ale nie ma wyjścia. The Mandalorian na etapie końcówki 3. sezonu uwydatnia ograniczone umiejętności scenopisarskie Jona Favreau.
Pod ostatnią recenzją pojawiły się komentarze, że za dużo wymagam od serialu The Mandalorian i oczekuję drugiego Andora. Absolutna bzdura, bo wcale nie chcę kontynuacji repetytywnego rytmu tego świata. Pragnę – jak wielu innych fanów – różnorodności! Wymarzoną sytuacją jest dla mnie to, żeby każdy widz w tym świecie znalazł coś dla siebie. Rzecz w tym, że serial rozrywkowy z konwencją nastawioną na atrakcje może być znacznie lepszy. Nie wymagam scenariusza na poziomie Kubricka, ale zwykłego twórczego abecadła. Chcę podążać za bohaterami z punktu A do punktu B, a także obserwować ich rozwój i zmagania z konsekwencjami podejmowanych decyzji. Jest tego w tej produkcji jak na lekarstwo i dlatego czuję obojętność przy obserwowaniu zmagań Mando i Bo-Katan z piratami i innymi zagrożeniami.
Szósty odcinek pokazuje, że wizja Jona Favreau mocno szwankuje. Poświęcanie dwóch stron na rozwój fabuły i pozostałych 98 na misję poboczną nie było dobrą decyzją. Od początku The Mandalorian miał taką strukturę, więc nie jest to nic nowego, ale na tym etapie nie działa to tak, jak przy pierwszym zetknięciu się z tą produkcją. Nawet formuła epizodyczna wymaga tego, żeby przemycać istotne elementy, a nie upychać je na początku i na końcu odcinka. Gdy Din Djarin przypomniał sobie przed napisami końcowymi, że w sumie mógłby oddać Mroczny Miecz Bo-Katan, opadły mi ręce. Pomijam naginanie logiki zwyczajów – bo kto tak nie robi? – ale ten moment powinien nastąpić w zupełnie innym miejscu tego sezonu. Czy Din Djarin czekał z oddaniem miecza, bo trudno było mu się z nim rozstać? Możemy sobie dopowiadać takie i inne rzeczy, ale nic takiego nie wynika z samego serialu.
Na duży plus tego odcinka śmiało mogę zaliczyć budowę świata, stronę wizualną i całkiem zabawny koncept z buntem droidów. Do tego dochodzi znana nam od dawna niechęć Din Djarina do maszyn i mógłbym nawet powiedzieć, że dobrze się na tym bawiłem. Całość jest jednak naiwna, pretekstowa i stanowi przystanek przed znacznie ciekawszymi zdarzeniami. Czułem ogromną radość, gdy na ekranie pojawił się Jack Black (u boku Lizzo, która chyba lepiej śpiewa niż gra), a zaraz potem Christopher Lloyd z większą rolą. Pod koniec jednak miałem wrażenie, że pojawiają się oni tylko po to, by przypudrować niedoskonałości scenariusza i żeby nasze oczy zwrócone były ku znanym twarzom, co odwróci uwagę od braku większej treści.
Jestem jednak w stanie znaleźć coś jeszcze pozytywnego o szóstym odcinku, bo dawno nie było epizodu z tak wieloma wyjątkowymi charakteryzacjami i droidami. Daje się odczuć, że to Gwiezdne Wojny, a twórcy nie oszczędzają pieniędzy. Bryce Dallas Howard reżysersko daje radę – widać, że ma świetne oko do postaci Bo-Katan. Wie doskonale, jak zaprezentować ją na ekranie i świetnie ogrywa niektóre momenty, np. Din Djarina kopiącego w droidy lub Bo-Katan strzelającą do Komisarza, gdy ten zaczyna za bardzo politykować. Odczytuję to jako zabawny komentarz do niektórych stwierdzeń, że trylogia prequeli miała w sobie zbyt dużo złożonej polityki, co odzierało ją z magii. Gdy zatem Lloyd zaczął tęsknić za Hrabią Dooku, po prostu dostał paralizatorem.
Znowu jednak szwankuje budowanie stawki i emocji, bo łatwy był do odczytania wynik pojedynku Bo-Katan o względy i władzę ze swoim dawnym kompanem. Myślałem, że misja werbowania innych Mandalorian będzie wiązała się z jakimś wysiłkiem, aby ich przekonać i zyskać ich wsparcie. Wystarczyło kilka kopniaków i wręczenie miecza i mamy to. Takie właśnie rzeczy leżą mi na wątrobie podczas oglądania tego sezonu. Jeśli ktoś nadal dobrze się na nim bawi, to cieszę się, ale jednocześnie zazdroszczę. Favreau moim zdaniem marnuje potencjał świata i postaci, które udało mu się wykreować. Powinien albo przekazać pałeczkę komuś innemu, albo podejmować większe ryzyko. Nie będę już nawet powtarzał tego, że Grogu znowu stał się maskotką. Byłoby lepiej, gdyby został w rękach mistrza Jedi (to nie musiał być Luke Skywalker) i odkrywał swoją przeszłość w ramach wątku dziejącego się równolegle do głównych wydarzeń.
Obstawiam, że za tydzień wróci Moff Gideon i poznamy zagrożenie, z którym będą musieli zmierzyć się bohaterowie – co chyba znowu źle świadczy o tej produkcji. Do końca zostały dwa odcinki. Dokąd to wszystko zmierza? Za odpowiedzi muszą wystarczyć nam plotki i doniesienia z planu. Tęsknię za epizodami, gdy drżałem o los Grogu! Gdy Din Djarin dostawał łomot i ostatkami sił pokonywał wroga, aby uratować swojego zielonego przyjaciela. Przede wszystkim jednak brakuje mi wątków, które wymagają od bohaterów podejmowania istotnych decyzji i mierzenia się z ich konsekwencjami. Tylko tyle i aż tyle.
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat