The Pitt: sezon 1 - recenzja
Wydawać by się mogło, że w 2025 roku serial medyczny nie może już niczym zaskoczyć. Przecież to już było! A jednak The Pitt udowadnia, że jest przestrzeń na coś wstrząsającego i angażującego. Proszę Państwa, mamy chyba do czynienia z serialem roku.
Wydawać by się mogło, że w 2025 roku serial medyczny nie może już niczym zaskoczyć. Przecież to już było! A jednak The Pitt udowadnia, że jest przestrzeń na coś wstrząsającego i angażującego. Proszę Państwa, mamy chyba do czynienia z serialem roku.

Gdybym musiał nadać produkcji The Pitt inny tytuł – taki, który już istnieje – byłoby to zdecydowanie Wszystko wszędzie naraz. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek oglądałem serial aż tak wypełniony akcją. Ona aż wylewa się z ekranu. Ani chwili nudy, cały czas nawoływanie do nowego przypadku. Jednak po kolei.
Już sam pomysł na The Pitt jest ryzykowny, ale także genialny i w sumie dość prosty. Towarzyszymy ekipie pracowników ostrego dyżuru podczas bardzo długiej zmiany (ma trwać 12 godzin, ale przedłuża się do 15). Jeden odcinek to jedna godzina. Mniej więcej, bo choć serial ma być robiony w czasie rzeczywistym, to jednak odcinki trwają minimalnie krócej niż 60 minut. I oto mamy piętnaście godzin ciągłego napięcia, walki o życie i adrenaliny przekraczającej dopuszczalne normy. Na tym oddziale dzieje się wszystko. O czymkolwiek byście sobie nie pomyśleli, prawdopodobnie znalazło się w tym serialu. Oczywiście jest to delikatna hiperbola, ale naprawdę tylko delikatna. Bohaterowie zostają bowiem dość brutalnie wciągnięci w wir wydarzeń i muszą się w nim odnaleźć albo zrezygnować z pracy.
Obraz lekarza oddziału ratowniczego jest mocno skomplikowany. Ma on być chirurgiem, ortopedą, diagnostą, okulistą, kardiologiem, ale najczęściej psychologiem. Bo najważniejszą częścią tej pracy zdaje się być rozmowa z pacjentem. To pokazuje wszechstronność pracowników SOR-u, przekrój problemów, z którymi mierzą się bohaterowie, oraz pomysłowość twórców, którzy wrzucają coraz to nowe i bardziej skomplikowane przypadki. Fakt tak szerokiego spectrum działalności oddziału sprawia także, że w działania lekarzy nie wdziera się powtarzalność, a co za tym idzie – widz nie nudzi się przed ekranem, oglądając po raz trzeci czy czwarty to samo.
Ten serial miażdży emocjonalnie, przeprowadza widza przez wszystkie możliwe uczucia i doznania. Jest euforia, dojmujący smutek, śmiech, skrajne zdenerwowanie, przerażenie, niemoc, radość, dezorientacja. Nie ma tutaj tematów tabu, więc czasami brutalność przytłacza do tego stopnia, że widzowi robi się niedobrze. Na niektóre sceny trzeba patrzeć przez palce, tak bardzo są mocne i niekomfortowe (jak na przykład scena porodu).
Tabu nie istnieje także w sferze wrażliwości społecznej. The Pitt nie unika trudnych kwestii, takich jak aborcja, molestowanie, narkomania, próby samobójcze czy problemy tak zwanej kultury inceli. Serial nie kryje się z ukazywaniem homoseksualizmu i porusza temat zaburzonej tożsamości płciowej. Jeszcze raz powtórzę: dzieje się w nim niemal wszystko.

Jednak zdecydowanie najmocniejszym punktem tego serialu są jego bohaterowie. Ich wzajemne relacje, oddziaływanie na siebie, totalnie różne charaktery. Na pierwszym planie jest Noah Wyle, który w wieku 53 lat gra rolę swojego życia. Pamiętam o Ostrym Dyżurze, ale w The Pitt kumuluje w krótkim czasie tak wiele emocji, poza tym jest go tak dużo i skupia na sobie tyle uwagi, że zwyczajnie przebija każdy swój poprzedni występ. Jego doktor Robinavitch to człowiek umiejący podejmować działania, nieco ironiczny, bardzo wymagający, ale doceniający dobrze wykonaną pracę. Ma jednak swoje demony.
Należy wspomnieć o kwestii pandemii koronawirusa. The Pitt krótkimi fragmentami wraca do tych tragicznych wydarzeń, które przecież nie działy się wcale tak dawno temu (a dzisiaj trudno nam sobie wyobrazić, że coś takiego w ogóle miało miejsce). Te retrospektywne momenty niesamowicie działają na wyobraźnię. Wiele osób ma niezwykle bolesne przeżycia związane z pandemią, a ten serial pokazuje, że one wciąż mogą na nas oddziaływać. Nadal ponosimy konsekwencje tamtych wydarzeń.
Jednak nie samym Wyle'em The Pitt stoi; inni lekarze, pielęgniarki i studenci także dają radę. Są miszmaszem charakterów. Każdy z nich ma swoją własną, dobrze napisaną historię, każdy coś przeżył i ma jakieś mniejsze bądź większe problemy, przez co wydają się widzowi tak prawdziwi. U niektórych będzie to relacja z rodzicem, u innych chęć zaimponowania, jeszcze inni nie będą sobie radzili z bólem. To tak jakbyśmy zaglądali na prawdziwy oddział ratunkowy. Widz zaczyna zżywać się z tymi osobami, współczuć im po porażkach i cieszyć się z ich triumfów. To jest siła The Pitt – zbudowanie silnej więzi między postacią na ekranie a odbiorcami.
Przez jedenaście godzin oglądamy trudy codziennej pracy lekarzy na oddziale ratunkowym. Zgony i uratowane życia, płacz i śmiech. I kiedy wydaje się, że gorzej już być nie może, nadchodzą trzy odcinki podnoszące poprzeczkę jeszcze wyżej. Zaczyna się rozpaczliwa walka o uratowanie jak największej liczby osób. Szpital zamienia się w dynamiczne pole bitwy. Podłoga na korytarzu zalana jest krwią, brakuje podstawowego sprzętu medycznego. Jeśli przez jedenaście odcinków nie było ani chwili spokoju, to co można powiedzieć o trzech kolejnych? Je trzeba oglądać na jednym wdechu. Tym odcinkom towarzyszy uczucie klaustrofobii. To jest wielki atak paniki obserwowany niby z bezpiecznej odległości, a jednak wyciągający po widza ręce i wciągający go do środka. Niesamowicie intensywne i przytłaczające przeżycie.
A potem przychodzi odcinek finałowy, który – jak się wydaje – wreszcie przynosi odrobinę wytchnienia. Jednak to tylko pozorny spokój. Niby sprzątanie po wielkiej bitwie, ale jej echa wciąż brzmią w uszach. A na dodatek jest w tym wszystkim jakaś nutka przygnębienia, że to już koniec tego sezonu, że nie będzie więcej. Nie poczujemy już tego przyśpieszonego rytmu serca, tych wszystkich emocji. Widzowi udziela się to samo, co jednej z lekarek oddziału. Chciałaby więcej i więcej, nie czuje zmęczenia, chodzi, jakby przyjęła jakieś narkotyki. Dawno żaden serial nie zostawił mnie z takim dojmującym poczuciem pustki. The Pitt okrutnie przeczołgał mnie emocjonalnie, a jednak chciałbym to wszystko przeżyć jeszcze raz. Albo zabrać się z marszu za kolejny sezon. Niestety na to trzeba poczekać dziesięć miesięcy, bo dokładnie za tyle The Pitt ma powrócić na ekran (fabuła ma krążyć wokół amerykańskiego Święta Niepodległości).
Na koniec klamra ściskające ten sezon. W pierwszym odcinku doktor Robinavitch rozmawia na dachu ze swoim kolegą po fachu – doktorem Abbotem, który rozważa skok. Po piętnastu godzinach rolę się odwracają. To pokazuje pewien cykl życia lekarzy. Raz jesteś na górze, raz na dole, raz ty komuś pomagasz, raz sam potrzebujesz pomocy. Z doktorem Abbotem zresztą wiąże się pewien z jednej strony zabawny, z drugiej dość zaskakujący twist podczas opijania udanego dyżuru.
Nienawidzę zakończeń, one zawsze uświadamiają mi fakt nieubłaganego upływu czasu. Widok odchodzącego w dal doktora Rabinovicha pokazał mi, że to już nie wróci, że te emocje już nie będą mi towarzyszyć. Dyżur się skończył, czas iść dalej. Ten serial bardzo mocno oddziałuje na widza, wwierca się w jego psychikę i zostaje z nim na długo. Nie wiem, czy tak jak ja nazwiecie The Pitt najlepszym serialem, jaki powstał do tej pory w 2025 roku, ale tak go właśnie widzę.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1996, kończy 29 lat
ur. 1958, kończy 67 lat
ur. 1994, kończy 31 lat
ur. 1977, kończy 48 lat

