The Walking Dead: Daryl Dixon - sezon 2, odcinek 4 - recenzja
Data premiery w Polsce: 20 października 2024W najnowszym odcinku The Walking Dead: Daryl Dixon nastąpiła kumulacja wydarzeń. Zginęło kilka ważnych postaci i doszło do wyczekiwanego spotkania.
W najnowszym odcinku The Walking Dead: Daryl Dixon nastąpiła kumulacja wydarzeń. Zginęło kilka ważnych postaci i doszło do wyczekiwanego spotkania.
Czwarty odcinek The Walking Dead: Daryl Dixon rozpoczął się od mocnego uderzenia. Genet kazała wystrzelać ludzi, którzy po podaniu serum przemienili się w szybkie zombie. Nie trzymało to w napięciu, bo spodziewaliśmy się takiego obrotu sprawy. Nie było obawy, że Carol może zginąć czy zostać ranna. Jednak ekscytowało, gdy szwendacze „ożyły”, a następnie goniły Carol i Codrona przyczepionego do auta. Scena została świetnie nakręcona, bo zombie naprawdę przerażały. Stanowiły ogromne zagrożenie nie tylko dla tych bohaterów, ale też dla osób z wnętrza Gniazda.
Wydarzenia w Gnieździe dostarczyły wielu emocji. Dostaliśmy dużo akcji, w której brali udział Carol i Daryl, wywijający kiścieniem. Było sporo brutalnych momentów w całym tym chaosie wywołanym atakiem Genet oraz naszprycowanych zombie. W końcu też doszło do wyczekiwanego spotkania przyjaciół. Norman Reedus i Melissa McBride dobrze wyważyli emocje w tej scenie, dzięki czemu odczuwało się radość z ich zjednoczenia.
Radość mieszała się ze smutkiem, który wywoływała śmierć Isabelle. Antyklimatycznie wypadła scena, gdy Losang dźgnął kobietę nożem w brzuch. O ile słowna konfrontacja tych postaci ciekawiła, to całkowicie bezsensowna była decyzja guru kultu o zaatakowaniu Isabelle. Twórcy pędzą z fabułą na złamanie karku, przez co nieudolnie pozbywają się bohaterów, aby nie przeszkadzali Darylowi i Carol. Przynajmniej scena umierania Isabelle mogła wzruszyć. Norrman Reedus zagrał tu dość powściągliwie, ale naprawdę nie było potrzeby, aby podkręcać emocje łzami czy nadmiernie zbolałymi minami. Ta oszczędność zadziałała znacznie lepiej, bo mogliśmy się skupić nieco bardziej na Clémence Poésy.
Druga część odcinka miała zupełnie inny charakter niż jego początek. Daryl i Carol nadganiali stracony czas oraz posilali się na odludziu z miłą parą. Twórcy dali bohaterom trochę czasu, aby mogli skupić się na swoich uczuciach, traumach i stratach. Trochę na siłę powrócił motyw strachu Carol przed wejściem do stodoły. Jednak to był dobry moment na to, aby znowu rozgrzebywać historię ze starszą parą. Sam wątek był nieco kuriozalny, bo wioska była pełna zombie ich sąsiadów, którzy zmarli z przyczyn naturalnych. Miało to specyficzny klimat. Francja zdecydowanie różni się od USA, a jednocześnie nie ma wątpliwości, że to wciąż ten sam, postapokaliptyczny świat.
Końcówka odcinka dostarczyła kolejnych emocji, gdy Theo wydał Carol i Daryla ludziom Genet. Znowu polała się krew, a liderkę Pouvoir spotkał bardzo okrutny koniec. Serum, które wstrzyknęła jej Carol, zadziałało w makabryczny sposób, rozsadzając jej twarz od środka. Widok był odrażający i szokujący. Warto pochwalić specjalistów od charakteryzacji z Gregiem Nicotero na czele.
Jednak cała scena powoduje lekki niedosyt. Trochę zainspirowano się Bękartami wojny, gdy Genet przesłuchiwała Theo i Didi, ale Anne Charrier nie emanowała nawet w połowie tak przytłaczającą aurą, jak Christoph Waltz. Również punkt kulminacyjny, gdy kobieta konfrontowała się z Darylem i Carol, nie dostarczył silnych emocji. Wydaje się, że można było wycisnąć więcej z tej sceny oraz z tragicznej śmierci Didi.
Odcinek zakończył się tym, że Losang został uwolniony, a grupa Genet dołączyła do jego ruchu. Razem będą ścigać Laurenta i Amerykanów. Nie wiem, czy Losang to dobry materiał na głównego złoczyńcę dwóch ostatnich epizodów serii. Zabił Isabelle, więc mamy prawo być przeciwko niemu, ale jego fanatyzm staje się coraz bardziej męczący.
W najnowszym odcinku nie można było narzekać na nudę, bo był pełen różnych wydarzeń. Możliwe, że historia wybrzmiałaby lepiej, gdyby podzielono ją na dwa osobne epizody. Nie było czasu, aby przetrawić śmierć Isabelle, ale przynajmniej nie zabrakło akcji, popartej dobrymi efektami wizualnymi. François-Eric Gendron (Theo) i Marie-Christine Adam (Didi) okazali się niezłymi dodatkami do fabuły, pogłębiającymi główne postaci. A Norman Reedus i Melissa McBride udowodnili, że są świetnym ekranowym duetem, za którym można było zatęsknić. To był dobry epizod, który co prawda miał trochę niedociągnięć, ale dostarczył sporo emocji. I to jest najważniejsze!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat