The Walking Dead: sezon 10, odcinek 3 - recenzja
The Walking Dead nadal trzyma dobry poziom, nie zwalniając tempa i doskonale rozwijając historię oraz postacie w ciekawym kierunku.
The Walking Dead nadal trzyma dobry poziom, nie zwalniając tempa i doskonale rozwijając historię oraz postacie w ciekawym kierunku.
The Walking Dead znowu rozpoczyna się w klimatyczny sposób. Wiedzieliśmy, że konflikt z Szeptaczami jest bliski i choć do otwartej wojny jeszcze daleko, ta walka podjazdowa to jedno z ciekawiej przemyślanych aspektów tego serialu. Pokazuje przewagę scenarzystów nad często absurdalnymi zabiegami z wojny ze Zbawcami. Wszyscy wiemy, że zombie jako takie od dawna nie są żadnym zagrożeniem w świecie The Walking Dead, ale ten odcinek pokazuje, że tak do końca nie jest. Zalewanie bohaterów nieskończonymi zastępami truposzy to ciągła walka na wycieńczenie - w końcu zostaną popełnione błędy i siłą rzeczy szwendacze by się przedarły, a co dopiero, gdyby Alfa rzuciła cała hordę do ataku? Koniec murowany. To pokazuje, że zombiaki jako broń są w miarę użyteczne i docelowo mogą być skuteczne. Szczególnie, że po godzinach walki bez snu w końcu w szeregach pojawiają się Szeptacze i zmęczeni bohaterowie oparci w tej chwili na automatyce ruchów zginą bez problemu. To jest ciekawy i mocny zabieg, pokazujący jak będzie wyglądać ta walka.
Oczywiście spotkanie z Alfą to po raz kolejny scena kradnąca cały odcinek. Samantha Morton ma w sobie coś niezwykłego w tej roli, gdzie jest przerażająca i zarazem intrygująca. Wiele w tym sprzeczności - opowiada o tym, jak Henry krzyczał, gdy obcinała mu głowę, by potem okazywać litość. To są zachowania niezrozumiałe, dziwne, ale tez pasujące do chaotycznej bohaterki, która pomimo wszystko osiąga swój cel. Nie pozwoliła im żyć bez większej przyczyny, bo widzimy, że w tym jest określony plan. Porządek w chaosie Alfy jest zaskakująco trafny i nadaje tempa serialowi. Oczywiście to napięcie pomiędzy Carol i Alfą wiele mówi i nadal jest obietnicą, że gdy puszczą hamulce, będzie się działo.
Zaś sama Carol trochę zwalnia tempo odcinka. Nie chcę powiedzieć, że to coś złego, bo nie o to chodzi. Ukazanie jej cierpienia (brak chęci snu przez sny) i halucynacji to sposób na zrozumienie jej stanu emocjonalnego. Nie jest on najlepszy i choć ostatecznie finałowa scena odcinka przyznaje, że Szeptacze naprawdę ich śledzili, to jednak wiele różnych wizji miała. Takich, które pokazują, że potrzebuje pomocy i może celu? Wojna z Alfą to coś, co może ją napędzić, bo w końcu nie tylko u niej widzimy tłamszoną chęć zemsty i sprawiedliwości. To jest taka tykająca bomba zegarowa, która niedługo eksploduje. Mimo istotność wątku Carol wydaje się, że można było go skrócić i bardziej dosadnie pokazać niektóre kwestie.
Dobrze jest u Negana, który w końcu dostaje więcej do roboty w tym sezonie. Jego relacja z Aaronem jest zaskakująca, ale przewidywalna. Mogliśmy oczekiwać, że przepełniony gniewem i nienawiścią Aaron nie będzie zbytnio chciał współpracować z Neganem. Jego absurdalne zachowanie jest jak najbardziej wiarygodne, ale tak naprawdę w tym wszystkim liczy się sam Negan, który ze sprytem wykorzystuje niefrasobliwość nowego kolegi. Widzimy, że spokojnie mógł to rozegrać inaczej, ale poczekał, by uratować mu życie i tym samym zyskać trochę potrzebnej aprobaty swojego statusu. Jednocześnie wiemy, że Negan nie jest zbytnio chętny do aktywnych działań i mam nadzieję, że szybko się to zmieni.
Siddiq i jego zespół stresu pourazowego to dobrze prowadzony wątek w kontekście rozwoju postaci, ale czy w istocie potrzebny? Czy kogoś tak naprawdę interesuje jego stan i jak bycie świadkiem okrucieństwa Alfy na niego wpłynęło? Poszczególne elementy są na swoim miejscu i sprawnie działając, dając nam obraz człowieka szukającego ratunku dla siebie w tych trudnych czasach. Jego relacja z drugim lekarzem niewątpliwie w tym pomoże i w porządku. Po prostu sądzę, że 10. sezon ma wiele ciekawszych aspektów niż problemy Siddiqa, które są interesująco przedstawiane, nie są tak atrakcyjne jak najlepsze wątki sezonu. Zresztą to samo można powiedzieć o relacji Eugene'a z Rositą, która w końcu otwarcie dała mu do zrozumienia, że nigdy nie wyjdzie z tzw. friendzone. Scena potrzebna i adekwatnie przedstawiona, ale przyznać trzeba, że twórcy za długo z tym zwlekali.
The Walking Dead daje nam trochę wolniejszy odcinek, który można nazwać przejściowym. Czy to źle? Nie wydaje mi się, bo nadal wszystko stoi na dobrym poziome i choć niektóre wątki wydają się zbyteczne, nie można stwierdzić, że są puste i o niczym, tak jak wiele zapychaczy we wcześniejszych sezonach. Ma to swój cel, miejsce i znaczenie, ale po prostu atrakcyjność odbioru nie jest na tym samym poziomie.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat