The Walking Dead - sezon 11, odcinek 7 - recenzja
Siódmy odcinek The Walking Dead to solidny i wciągający epizod, dzięki kilku interesującym wątkom. Był on wartościowy pod względem fabuły, która czerpie inspiracje z komiksu. Oceniam.
Siódmy odcinek The Walking Dead to solidny i wciągający epizod, dzięki kilku interesującym wątkom. Był on wartościowy pod względem fabuły, która czerpie inspiracje z komiksu. Oceniam.
Nowy odcinek The Walking Dead już tak nie szargał nerwów, jak ten poprzedni, w którym dominował klimat horroru. Twórcy tym razem skupili się na bohaterach i dobrym przygotowaniu gruntu pod przyszłe wydarzenia. Dlatego był on interesujący pod względem fabularnym. Jednym z najciekawszych wątków był ten dotyczący grupy Maggie, a konkretnie relacji między nią a Neganem. W końcu usiedli spokojnie przy ognisku bez grożenia sobie nawzajem bronią lub kijem bejsbolowym i porozmawiali. Negan wykazał się skruchą, ale też brutalną szczerością, że gdyby mógł cofnąć czas, to od razu zabiłby grupę Ricka. Patrząc z perspektywy przegranego złoczyńcy, trudno nie przyznać mu racji, że bez pajacowania i dawania drugich szans Zbawcy by nie zginęli. Natomiast twórcy postanowili się też rozliczyć z przeszłością, przypominając, że to grupa Ricka go sprowokowała, zabijając jego ludzi, którzy też mieli rodziny. Nikt w tym konflikcie nie był bez winy, ani Negan, ani Maggie, która odczuła to najbardziej, tracąc męża w makabrycznych okolicznościach. Ta rozmowa między nimi była ważna, aby zbudować nić zaufania potrzebną do pokonania wspólnego wroga i zapewnienia przetrwania swoim ludziom. Ta scena nie była porywająca, ale Lauren Cohan dobrze oddała uzasadnioną niepewność i nieufność swojej bohaterki. Dobrze, że ten proces nie przebiega błyskawicznie, tylko krok po kroku ta relacja się zmienia, choć trudno stwierdzić, czy Maggie dotrzyma złożonej obietnicy.
Poza szczerą rozmową Negan uczył Maggie, jak poruszać się jak Szeptacz i panować nad hordą szwendaczy. Nie zabrakło drobnych żarcików ze strony antybohatera, na które kobieta reagowała irytacją. Ale patrząc na to, jak w końcówce odcinka udało się zebrać pokaźną kolumnę zombie zmierzającą w stronę Meridian, te nauki okazały się pomocne i dają imponujące efekty. Sam pomysł, żeby zastosować strategię Szeptaczy, też jest znakomity. A żeby cały ten wątek nie opierał się tylko na relacji Negana i Maggie wzbogacono go o historię zakradania się Gabriela do duchownego Żniwiarzy i Elijah. Ten drugi przeżywał śmierć Teresy, a także odnalazł siostrę zamienioną w szwendacza. To był bardzo przykry obrazek, a bohater wzbudzał współczucie.
Z kolei we Wspólnocie Yumiko w czystych i schludnych ubraniach wyglądała naprawdę elegancko. Ten widok, a także Lance’a Hornsby’ego w nienagannym garniturze i fryzurze, wciąż niezwykle kontrastuje z pozostałą częścią odcinka, jak i grupą Eugene’a zajmującą się oczyszczaniem terenu z zombie. Jej wizyta w biurze gubernatorki, w której spotkała ciemnoskórą sekretarkę, wypytującą o jej pozostałych towarzyszy, sprawiała wrażenie, jakby się oglądało zupełnie inny serial. A już na pewno nie ten związany z postapokaliptycznym światem. Bohaterka ponownie spotkała się z bratem, który jeszcze bardziej naciskał na nią, żeby nie wyjawiła jego sekretu. Bez powodu został zabrany przez żołnierzy Wspólnoty, co zaskakiwało. Tomi woli życie człowieka z niższej klasy, co zastanawia, jakie są tego przyczyny. Co skrywa Wspólnota przed naszymi bohaterami? To intryguje.
Na uwagę zasługuje scena, w której Eugene i Stephanie uratowali życie Sebastianowi, który był na randce z dziewczyną. Jest inspirowana wydarzeniem z komiksu, choć motyw został nieco zmieniony. To nie Mercer ocalił tę postać, lecz właśnie Porter. Zrobił to w imponującym stylu. Gorzej poradziła sobie Stephanie, która obryzgała posoką szwendacza towarzyszkę Sebastiana. Eugene został sprowokowany przez syna gubernatorki i trafił do celi. Nie dowiedzieliśmy się, czy zdradził (prawdziwą) lokalizację Alexandrii, dlatego ten wątek żywo interesuje. Trzeba powiedzieć też, że serialowy Sebastian jest tak samo irytujący, jak jego komiksowy odpowiednik. I należy też pochwalić twórców, że dobrze im idzie adaptowanie powieści graficznej na swój sposób i ze swoimi niespodziankami. Pozostało już tylko poznać Pamelę Milton, której jeszcze nie chciano wprowadzić w tym odcinku, nienaturalnie przedłużając oczekiwanie na spotkanie z Yumiko. Szkoda, że Ezekiel i Księżniczka nie odegrali żadnej roli w napaści zombie na Sebastiana. Ale nie zapomniano o nich w tym epizodzie, do czego mogło dojść przy sporym nagromadzeniu wątków i postaci.
Najmniej ciekawym wątkiem był ten, który dotyczył Daryla i Leah. Wyjaśniono widzom, że nie jest łatwo odnaleźć grupę Maggie, co denerwuje Pope’a. Bohaterowie ruszyli w dwójkę na poszukiwania, co miało ich znowu zbliżyć do siebie. Powtórzono historię Leah, która wierzy w Żniwiarzy, ale jak się okazało, nie jest taka zła. Niepozorna scena, gdy złapany mężczyzna zabrał ich do swojej kryjówki, gdzie umierała jego żona, a przy niej był jego syn, nawet chwytała za serce. Nie wykonała rozkazu Pope’a i nie potrafiła zabić kobiety, co zaskakiwało, ale mniej niż totalnie obojętne uśmiercenie jej przez Daryla. W każdym razie twórcy pokazali po raz kolejny, że nawet z najnudniejszego wątku potrafią wykrzesać emocje, dodając coś wartościowego do fabuły. Ta wyprawa wcale nie była taka bezcelowa, ani bezbarwna, jak zapowiadało się na początku.
Najnowszym odcinek The Walking Dead kręcił się wokół trzech wątków, które nie były angażujące emocjonalnie ani też nie doprowadziły do przełomowych wydarzeń. Natomiast dzięki tej wielowątkowości epizod nie dłużył się, bo w każdej historii można było odnaleźć momenty, które dostarczały drobnych emocji. Rozwijały też postacie oraz relacje między nimi. Ponadto zbudowały grunt pod finał sezonu 11A, który czeka widzów już w następnym tygodniu. Zapowiada się całkiem ekscytująco!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat