The Walking Dead: sezon 6, odcinek 9 – recenzja
Po przeszło dwóch miesiącach przerwy serial The Walking Dead w końcu powrócił do ramówki. Po rozczarowującym finale jesieni twórcy zafundowali klasyczny odcinek „witający” widzów - zrobiony z rozmachem, emocjami i zgonami kilku mniej znaczących bohaterów.
Po przeszło dwóch miesiącach przerwy serial The Walking Dead w końcu powrócił do ramówki. Po rozczarowującym finale jesieni twórcy zafundowali klasyczny odcinek „witający” widzów - zrobiony z rozmachem, emocjami i zgonami kilku mniej znaczących bohaterów.
Mimo kilku słabszych odcinków pierwszą połowę szóstego sezonu The Walking Dead należało zaliczyć do udanych. Akcja rozgrywała się w bardzo krótkim odstępie czasu i niemal w całości skupiona była na jednym dużym wątku związanym z próbą rozprawienia się z hordą zombie. Nawet jeśli scenarzystom zabrakło odwagi, by uśmiercić Glenna, to i tak nowe odcinki serialu AMC wypadało ocenić pozytywnie. Dziewiąty zdaje się ostatecznie kończyć duży wątek fabularny nowej serii i jednocześnie rozpoczyna kolejny rozdział w całej historii, który – przynajmniej według założeń – powinien skupiać się na odbudowie Alexandrii.
To, co oglądaliśmy na ekranie, było dość mocno związane z komiksowym pierwowzorem. Już jesienią amerykańskie media podawały nieoficjalne informacje dotyczące kręcenia jednej z kluczowych scen szóstego sezonu The Walking Dead. Uśmiercenie Jessie i jej synów wydało się więc nie tylko racjonalne, ale też uzasadnione. Od momentu pojawienia się Ricka i jego grupy w Alexandrii Andersonowie nie mieli lekko. Główny bohater samodzielnie rozprawił się z Petem w finale piątej serii, a dziewięć odcinków później jego los podzielili pozostali członkowie rodziny.
Sama scena przedzierania się przez hordy zombie nie była w The Walking Dead niczym nowym. Widzieliśmy to już wiele razy i nie było trudno przewidzieć, że prędzej czy później Sam „położy” plan nakreślony przez Ricka. Tak naprawdę wyrok na sobie i swoich synach Jessie podpisała już kilka scen wcześniej, gdy ostatecznie nie nakazała Samowi udać się do kościoła razem z ojcem Gabrielem. O ile Ron i Sam byli postaciami nadającymi się do zabicia, to odstrzelenie Jessie trochę boli. Bohaterka w końcu zaczynała się rozkręcać, a jej relacja z Rickiem nabierała większego znaczenia.
Na osobny akapit zasługuje sytuacja Carla. To kolejna scena wiernie zaczerpnięta z komiksowego pierwowzoru, w której to syn Ricka traci oko. W komiksach scena ta jest dość nieprawdopodobna i nierealna w prawdziwym świecie, dlatego też twórcy (o czym szerzej piszemy tutaj) postawili na kompromis. Carl traci oko nie przez bezpośrednie trafienie nabojem - według producentów kula prześlizgnęła się przez kość policzkową, a jej fragmenty pokiereszowały oko bohatera. Wbrew pozorom może to być kulminacyjny moment dla całej postaci. Carl już od pewnego czasu dojrzewa i nie jest irytującym dzieckiem z początkowych sezonów. Sytuacja, w której traci oko, może go jeszcze bardziej wzmocnić.
Bardzo podobał mi się fragment, w którym Daryl za pomocą jednego pocisku rakietowego rozprawił się z grupką pracującą dla Negana. Ta scena miała coś w sobie. Było odpowiednie napięcie, a nawet przez chwilę myślałem, że ktoś z dwójki Sasha/Abraham może zostać przynajmniej ranny. Nic z tego. Daryl zrobił swoje i kto wie – być może w kolejnych odcinkach do tej sytuacji nawiąże sam Negan. Nie wydaje się, by coś takiego umknęło jego uwadze.
Słabszych momentów powrót The Walking Dead nie miał zbyt wiele. No, może poza scenami z Denise i liderem Wilków oraz wybijającym z rytmu fragmentem w kościele, do którego trafili Glenn i Enid. Oczywiście z dystansem podchodzę do „pospolitego ruszenia” zapoczątkowanego przez Ricka. W pewnym momencie wydawało mi się, że samodzielnie rozprawi się z hordą zombie, która pojawiła się w Alexandrii. Na szczęście po kilku minutach dołączyli do niego pozostali mieszkańcy.
The Walking Dead powróciło do ramówki w dobrym stylu. Zapoczątkowany w premierze sezonu wątek dobiegł końca i nie obyło się bez ofiar. Alexandria została ocalona i zapewne teraz czekać będzie nas przeskok w czasie, który zapowiadali twórcy. Miasto należy w końcu odbudować, a kolejne zagrożenie - tym razem nie ze strony zombie, a niezwykle groźnych ludzi - już czai się za rogiem. Jestem bardzo ciekaw, w jaki sposób zostanie ono przedstawione.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1996, kończy 28 lat