The Walking Dead: sezon 7, odcinek 10 – recenzja
Drugi odcinek po przerwie The Walking Dead jest pozytywnym zaskoczeniem. Udaje się twórcom angażować, emocjonować i trzymać równy poziom.
Drugi odcinek po przerwie The Walking Dead jest pozytywnym zaskoczeniem. Udaje się twórcom angażować, emocjonować i trzymać równy poziom.
Kontynuacja wątku z tajemniczą nową społecznością jest zaskakująco satysfakcjonująca. Grupa jest specyficzna, trochę nawet dziwaczna i bardzo intrygująca. Najwyraźniej mieszkają na jakimś wysypisku śmieci i lubią czerń. Przez cały odcinek niewiele dowiadujemy się o tym, skąd się wzięli, jakie są ich motywacje i dlaczego tak dziwnie się zachowują. Mam nawet wrażenie, że ukrywają w sobie coś, co twórcy dopiero nam przedstawią. Coś wyraźnie wisi w powietrzu. Co jak co, ale jestem zaintrygowany pomysłem na tę społeczność, czuć, że może wyjść z tego coś wartościowego.
Nie da się ukryć, że niektóre sceny negocjacji Ricka z przywódczynią nowej grupy są komiczne. Jego przemowa o tym, jak mają do niego dołączyć, bo Zbawcy są źli, brzmi tak kuriozalnie, że aż zabawnie. I oczywiście miała tak zabrzmieć, co wyraźnie widać po reakcji drugiej strony. Dlatego też plus za to, że nic do końca nie odbyło się utartą, wręcz banalną drogą i twórcy trochę się pobawili konceptem. Wrzucenie Ricka do jamy z zombie-zwierzakiem-gladiatorem niczym Luke'a Skywalkera do jamy Rancora w Powrocie Jedi pokazuje też pomysłowość autorów The Walking Dead. Wygląd zombiaka jest ciekawy, a samo starcie ma odpowiednią atmosferę zagrożenia i niepewności. Takie sceny zapewniają atrakcje, których potrzebujemy w tym serialu. W całym wątku jest jednak jeden minus natury technicznej. Gdy pokazują Ricka na górce śmieci, a w jego tle widać komputerowo generowane wysypisko. Użycie zielonego ekranu tak bardzo razi w oczy, że trudno nie zareagować. Tło nie zgrywa się z prawdziwą postacią, co jest poważną wtopą speców od efektów specjalnych.
Zaczyna mnie drażnić pokazywanie Zbawców jako patologicznych głupców, którzy bez powodu lubią się znęcać i są źli, bo tak. Spotkanie grupy z Ezekielem i spółką jest taką powtórką z rozrywki, gdzie po raz kolejny dostajemy ten sam absurd, który w kontekście fabularnym nie ma żadnego sensu. Co innego, gdy robi to Negan, bo wówczas to jest ciekawe, nieprzewidywalne i mocne, ale w innych wypadkach jest to karykaturalne i komiczne. Wiadomo, że takowa scena musiała mieć miejsce, by pchnąć Królestwo w stronę konfliktu, ale nie da się ukryć, że to wybór drogi po linii najmniejszego oporu.
Ciekawie zapowiadała się wyprawa Richarda i Daryla, która mogła przyspieszyć rozwój akcji. Chyba mogliśmy się spodziewać, że nie wszytko pójdzie zgodnie z planem, bo jednak twórcom wyraźnie nie zależy na doprowadzeniu do wojny zbyt szybko. Takie rozstawienie pionków na planszy to potencjał na wiele dobrych i emocjonujących odcinków. Mimo wszystko scena, w której Daryl dowiaduje się o Carol i decyduje się zmienić zdanie, wychodzi całkiem dobrze. Są w tym emocje, ważny akcent przypominający o jego relacji z kobietą, jak i powrót bezkompromisowości, z której jwst znany. Plus też za wspólne sceny Daryla z Carol, które miały przyjemny kameralny klimat, dobrze pasujący do tego momentu i miejsca. Nie raz się zdarzało, że podobne sceny w The Walking Dead były wręcz wciskanymi na siłę zapychaczami. Tutaj jednak wypada nieźle, a decyzja Daryla na pewno będzie mieć skutki w przyszłości.
W sezonie 7B czuć pewną zmianę w poczynaniach twórców The Walking Dead. Nie ma się wrażenia, że oglądamy zapychacze, tak jak w poprzednich sezonach, a każdy epizod ma znaczenie i odgrywa istotną rolę. Nie jest to nic porywającego, ale wolę dobry, równy poziom przez cały sezon, niż dwa zachwycające odcinki na szesnaście wyemitowanych. Na razie serial prezentuje się lepiej niż kiedykolwiek.
Źródło: zdjęcie główne: Gene Page/AMC
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat