The Walking Dead: sezon 7, odcinek 6 – recenzja
Najnowszy odcinek The Walking Dead nie jest zły, a poruszone w nim wątki fabularnie są istotne. Mimo tego nie mogę oprzeć się wrażeniu, że 6. odcinek to zwykły zapychacz.
Najnowszy odcinek The Walking Dead nie jest zły, a poruszone w nim wątki fabularnie są istotne. Mimo tego nie mogę oprzeć się wrażeniu, że 6. odcinek to zwykły zapychacz.
Twórcy decydują się na bardzo irytujący zabieg. Zamiast kontynuacji historii Carla, który zakradł się do bazy Negana, nagle mamy odcinek, którego bohaterami są Tara i Heath. W takim momencie trudno nie kryć rozczarowania i frustracji, bo zamiast iść za ciosem i oferować widzom wielkie emocje, twórcy serwują nam tak naprawdę zapychacz. Dobrze jest zobaczyć tę parę bohaterów, ale znaczenie fabularne tego odcinka można by streścić w kilku minutach. Szkoda, że rozciągnięto to tak, by widzowie mogli obserwować postacie, które nie wywołują zbyt wiele emocji. Są sympatyczni, ale czy mógłbym powiedzieć, że ich lubię? Czy zależy mi na ich losie? Nie, bo tak naprawdę musiałem sobie przypomnieć, jak w ogóle mają na imię, bo są to postacie bez większego znaczenia.
Heath pojawia się w kilku scenach, z których liczy się tylko rozmowa z Tarą. Poruszanie kwestii sumienia, odpowiedzialności i relacji międzyludzkich jest ważne w kontekście tego, co będzie mieć miejsce w przyszłości. W zasadzie ta rozmowa pary bohaterów rozpoczyna pewną minianalizę kondycji społeczeństwa. Kwestia granicy pomiędzy dobrem a złem coraz bardziej się zaciera, ale są przesłanki za tym, że można uratować coś, co jest po prostu przyjaźnią. Nie dla wszystkich życie w świecie zombie to zadbanie o swoje przetrwanie. Z jednej strony właśnie to udowadniają sceny na moście z Heathem, który pomaga Tarze pomimo wcześniejszej deklaracji, ale z drugiej strony kwestia nowej społeczności pokazuje zatarcie tej granicy. Jest to mocno akcentowane na przykładzie dziewczynki, która ochoczo chce zabić Tarę. Jest w tym coś intrygującego i zarazem przerażającego, a jeśli taki drobny motyw wywołuje emocje, to znaczy, że coś się twórcom udaje. Solidnie przedstawiony motyw, który tak naprawdę jest jednym z czynników ratujących ten odcinek.
Najważniejszym aspektem jest jednak przedstawienie kolejnej społeczności znanej z komiksów, która zwana jest Oceanside. Grupa złożona z samych kobiet mieszkających przy wodzie i żyjących z połowu ryb jest zdecydowanie czymś nowym, innym i w miarę poprawnym. Ich podejście do obcych jest okrutne, ale zrozumiałe, więc z uwagi na całą traumę po spotkaniu z ludźmi Negana można uznać całość za wiarygodną. Nie sądzę, by przedstawienie tej społeczności było jednak tak interesujące jak ukazanie Królestwa, a zbiorowość sama w sobie nie ma unikalnych cech, które powodują, że ogląda się to z ciekawością. Jest to uzbrojona grupa, której rola w tej fabule wydaje się ostatecznie oczywista. To Oceanside dostarczą bohaterom broń do walki z Wybawcami. W tym odcinku jest to mocno zaznaczone i fakt negatywnej odpowiedzi Tary na temat tego, czy coś znalazła, nic tutaj nie zmienia. Kłopot w tym, że choć przedstawienie nowej grupy jest niezłe, nie zasługiwała ona na cały odcinek. Ten wątek jest przeciągany i staje się momentami mało interesujący. A ucieczka Tary od dwóch napastniczek nie budzi takiego napięcia, jakie powinna. Nie powiem, te sceny zostały dobrze pokazane i jakieś emocje w nich są. Nawet rzekłbym, że dzięki nim można bardziej polubić Tarę, ale nadal mamy do czynienia z perypetią postaci, która wydaje się, że nie zaskarbiła sobie aż takiej przychylności widzów, by poświęcać jej aż cały odcinek.
Ten epizod ma niezły pomysł na nowe zombiaki. Te przesiąknięte piaskiem truposze z mostu są wizualnie czymś świeżym w serialu i zdecydowanie wyglądają ciekawie. Szkoda tylko, że po pierwsze – cała sytuacja z Tarą i Heathem zostaje rozegrana trochę absurdalnie i głupio (zachowanie Tary przy piasku...). Do tego powrót Tary przez hordę szwendaczy pozostawia wiele do życzenia. Twórcy zawsze potrafili pokazać jakieś sensownie zabijanie zombie, a tutaj tego brakuje. Nie wywołuje to żadnych emocji, bo zagrożenie Tary jest znikome – mamy świadomość, że truposze nic jej nie zrobią, więc jaki jest sens takiej sceny? Dziwi mnie takie niedopracowanie zabijania, bo na przykład kiedy kobieta przebiła zombiakowi gardło, on padł, jakby jednak trafiła w mózg. Trupy giną zbyt łatwo.
Nie jest to zły odcinek The Walking Dead, bo mimo wszystko przedstawia istotną fabularnie rzecz (nowa grupa) i pozwala rozwinąć znaczenie Tary. Szkoda tylko, że jest nierówny realizacyjnie. Wydarzenia w Oceanside potrafią zaciekawić, ale są przebijane retrospekcjami z perypetii Tary i Heatha na moście, które – delikatnie mówiąc – szybko się nudzą i wybijają z rytmu. Pod kątem wagi fabularnej mamy tutaj może z 5 minut ważnego materiału, a reszta to przeciąganie aż nadto widoczne. Rozczarowujące.
Źródło: fot. AMC
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat